poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział IV
Wielka Przygoda





Po upływie kilku tygodni wspólnych zabaw i wzajemnego poznawania się Kuli-Guli-Sasanka postanowił wraz z Czarnym Tinkiem wyruszyć na kilkudniową wyprawę. Ich celem było wejście na Wielką Górę znajdującą się w nad samym morzem. Z powodu odległości, jaka dzieliła krainę nadmorską od leśno-trawiastej Sasankowi rodzice długo rozważali, czy pozwolić dzieciom na taką wyprawę. W końcu zgodzili się, pod warunkiem, że towarzyszyć im będzie najstarszy z rodzeństwa – Kimi-Gimi. Gdy jednak reszta domowników dowiedziała się o planie podróży, również zapragnęła iść z nimi. Tym oto sposobem w Sasankowym domu rozpoczęły się radosne przygotowania do wielkiej wyprawy.


1. Dzień pierwszy. W stronę słońca

Następnego dnia wczesnym rankiem, kiedy pobliskie polany okryte były delikatną woalką jesiennej mgiełki, cała Sasankowa kompania była już gotowa do wymarszu. Nie obyło się oczywiście bez utyskiwań Ptyni-Nini, która miała ogromne opory ze wstawaniem o tak wczesnej porze, ale poza tym pobudka przebiegała wyjątkowo sprawnie. I tak Sasankowe Misiaki wyruszyły na wielką przygodę, zostawiając w domu rodziców i małego pachnącego mleczkiem Tirli-Tirli-Bim-Bam-Boma.
Na czele pochodu szły dziewczynki: Misia-Rysia z zaspaną jeszcze Ptynią, przytulającą do brzuszka swój ukochany termoforek „Pompi” (tego dnia poranek był bowiem wyjątkowo chłodny). Za nimi szli: podekscytowany Kuli-Guli z Czarnym Tinkiem, który, co warto podkreślić, szedł na dwóch łapach, posiadał bowiem takową umiejętność. Pochód zamykali najstarsi i najsilniejsi – Hikito-Nandes z Kimi-Gimi. Kiedy szli przez pola Nandesowi zdawało się, że ktoś się za nimi skrada, kryjąc się wśród falistych traw. Kiedy jednak próbował zlokalizować miejsce, w którym, jak mniemał, ktoś się ukrywa – ono okazywało się puste. Hikito zrezygnował więc z poszukiwań i dołączył do reszty grupy.
Cała kolumna poruszała się miarowo w kierunku złocistego słońca, na północ – tam, gdzie znajdowało się błękitne morze. W samo południe Misiaki postanowiły zrobić dłuższy odpoczynek na Koralowym Wrzosowisku. Dziewczynki zaznaczyły obozowisko, ozdabiając teren różowymi kokardkami zamocowanymi na krzewach i gałązkach sosen. Reszta zajęła się przygotowaniem obozowiska w bardziej fachowy sposób. Kimi-Gimi był głównym dowodzącym – posiadał bowiem większe doświadczenie w obozowaniu niż pozostali. Przydzielił on wszystkim zadania, jakie były do wykonania – dziewczynki miały zająć się przygotowaniem posiłku i zrobieniem herbaty, Kuli-Guli wraz z Czarnym Tinkiem mieli przynieść wodę ze strumienia, Hikito miał poszukać drewna, a on sam rozpalić ognisko i zaplanować dalszą część trasy.
W czasie, gdy Kimi-Gimi studiował mapy, Hikito-Nandes wybrał się do lasu po chrust. Zbierając go, usłyszał nagle za sobą trzask łamanej gałęzi. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Zrobił kolejny ruch – i sytuacja znowu się powtórzyła – tuż za nim rozległ się charakterystyczny hałas.

- Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz? – zapytał zdenerwowany Hikito – Obracając się bowiem wokół własnej osi, żadnym sposobem nie mógł nikogo dojrzeć.
- Tu, na dole – odrzekł ktoś cichutko.
- Gdzie? – spytał Hikito.
- Na dole, wśród sosnowych gałęzi – odparł ktoś. Hikito wytężył wzrok i tuż obok siebie, wśród sterty iglastych gałązek dojrzał przycupniętego małego rudego liska drżącego jak osika.
- Nie bój się, niczego złego ci nie zrobię – odrzekł Misiak – powiedz, dlaczego mnie śledzisz?
- Jestem liskiem rudym z gatunku Jabłeczników Złocistych. Mam na imię Listek.
- Miło mi, Listek – ja jestem Hikito-Nandes z gatunku Misiaków Białych leśno-trawiastych. Dlaczego chodzisz za mną? – ponowił pytanie Hikito.
- Szukam pomocy. Kilka miesięcy temu, kiedy wraz ze swoją rodziną przemierzaliśmy te tereny w poszukiwaniu nowego domu, Rudy Kolo-Manolo – myśliwy polujący na lisy – napadł na nas, oddzielając mnie od reszty. Od tego czasu błądzę, nie mogąc znaleźć swoich bliskich – zapłakał głośno mały Listek.
- Oj, mój mały Jabłeczniku – nic się nie martw – razem z resztą Misiaków pomożemy ci odnaleźć twoją rodzinę. Nie bój się – mówiąc to Hikito wziął ostrożnie liska, i położywszy go na łapce, zaczął delikatnie głaskać jego puchate złociste futerko. Lisek otarł łezki i z całych sił wtulił się w Hikito-Nandesa. Od tamtej pory stali się oni niemal tak nierozłączni jak Kuli-Guli z Czarnym Tinkiem.

W momencie, gdy Hikito wracał do obozowiska z pękiem gałęzi i Jabłecznikiem Złocistym owiniętym wokół jego szyi, Kuli-Guli z przyjacielem nabierali wody ze strumienia, z zachwytem obserwując srebrzyste muszki unoszące się w wodnej mgiełce.
W tym samym czasie Misia-Rysia z Ptynią-Ninią kończyły przygotowywać posiłek, wraz z Kimi-Gimi czekając na pozostałych.
Jakież było zdziwienie wszystkich na widok Nandesa powracającego do obozowiska z małym liskiem. W czasie, kiedy wszyscy raczyli się już gorącą herbatą, Hikito opowiedział pozostałym historię małego Jabłecznika, który od razu został przez wszystkich serdecznie przyjęty. Po ugaszeniu pragnienia i najedzeniu się do syta, nasi podróżnicy zgasili ognisko, posprzątali obozowisko i ruszyli w dalszą drogę, by zdążyć do Szlachetnej Bukowiny przed zapadnięciem zmroku.


Wieczór w Bukowinie

Naszym Misiakom, przemierzającym dzielnie łagodne wzgórza i miękkie doliny, towarzyszył nieodzowny kompan wszystkich podróży i dalekich wypraw – Pan Zachwyt. Cichutko, nieśmiało, krok za krokiem, potem coraz śmielej, z radością, z podziwem, odkrywając przed małymi podróżnikami całe piękno i potęgę przyrody. Ukazując przedziwne, nieznane dla nich rośliny – Czerwone Parzenice Wielkie, rozwijające swe olbrzymie pęki liścio-kwiatów pod wpływem promieni słonecznych, czy też zwierzęta – małe Ryjówki Orzechówki specjalizujące się w wyszukiwaniu orzeszków laskowych i ziemnych, czy przepiękne Czaple Perliste niesione podmuchami wiatru w stronę piaszczystego wybrzeża.
W podnieceniu i zachwycie minęło im całe popołudnie, kiedy pod wieczór dotarli do przepięknego miejsca zwanego Bukowiną Szlachetną. Polana ta, na której znajdował się wielki kilkusetletni dąb i mała drewniana chatka, leżała u podnóża Bukowego Lasu. Miejsce to było niezwykle malownicze, urocze tak bardzo, że Misia-Rysia z Ptynią-Ninią nie posiadały się wręcz z zachwytu, piszcząc radośnie i podskakując wysoko.
Mała chatka znajdująca się na polanie, ukryta w cieniu wielkiego dębu, sprawiała wrażenie dawno nie zamieszkałej. Wyobraźcie więc sobie zdziwienie wszystkich, kiedy po wejściu do środka, okazało się, że znajdują się tam dwa schludne pokoiki z zaścielonymi łóżkami, i gorąca herbata w dzbanku stojącym na niewielkim drewnianym stoliczku.
- Nie rozumiem. Według mapy to opuszczona chatka – odezwał się Kimi-Gimi.
- Może mapy są za stare? – spytał Hikito – Zostały zrobione przez pradziadka taty, a od tego czasu bardzo wiele rzeczy mogło się zmienić.
- Możliwe… – odparł zamyślony Kimi-Gimi
- Zobaczmy, czy na zewnątrz domku nie ma żadnych innych śladów, które mogłyby nam powiedzieć, kto tu mieszka?

Wszyscy wybiegli z domu, pospiesznie szukając właściciela chatki – zapadał bowiem zmrok i trzeba było szybko decydować czy pozostać w chacie i czekać, czy naprędce rozbijać obozowisko.
- Hu-hu, Hu-hu – niepotrzebne te starania – odezwała się nagle Stara Sowa ukryta wśród liści wielkiego dębu.
W świetle zachodzącego słońca mieniła się złoto-srebrzyście, przecierając chusteczką swoje znoszone, wiekowe już okulary.
- Do kogo więc należy owa chatka? – spytał Kimi-Gimi.
- Do nikogo, khe-khe – zachichotała stara sowa – nikt tutaj nie mieszka.
- Jak to nikt? A zaścielone łóżka? A herbata? – spytał z niedowierzaniem Czarny Tinek.
- No właśnie – odparła Ptynia – sama sprawdzałam – herbata w dzbanku jest gorąca, a pokoje dopiero co uprzątnięte!
- No tak! – wtórowała reszta.
- Moi drodzy – zaczęła swój wywód mądra sowa – w chatce tej nikt nie mieszka. Jest to bowiem domek, który wybudowany został ho, ho, ho, bardzo dawno temu przez grupę podróżników, którzy osiedlili się w tym miejscu. Kiedy byli już starzy, postanowili, że po śmierci ich domostwo stanie się własnością podróżujących, by mieli gdzie się zatrzymać na noc. Pozostawili klucze mojej babce – Jednookiej Sowie, by strzegła domku i otwierała gościom. Dali jej także nakaz, by nikomu z potrzebujących nigdy nie odmówić, i dbać, by w chatce zawsze było czysto. Moja babka zaangażowała więc do pomocy Szare Myszy, które początkowo nie chciały się na to zgodzić – wiecie zapewne, że my sowy odżywiamy się głównie gryzoniami – lecz widząc, jak stara i schorowana jest Jednooka Sowa, postanowiły jej pomóc. I tak z pokolenia na pokolenie klucze do chatki przekazywane są starym sowom, a obowiązki dbania o leśną chatkę – młodym myszom.
- Mhm – a więc to tak – odparł Kimi-Gimi – skąd zatem wiesz, z kim masz do czynienia i czy warto wpuszczać go za próg chaty?
- Khe-khe – zachichotała sowa – wy młodzi jeszcze tego nie rozróżniacie, ale na starość, im wzrok i słuch słabszy, tym intuicja silniejsza – w nagrodę za popsute zmysły. Tak więc kiedy po lesie wieść się niesie o podróżnikach – daję myszom znak do działania i uprzątnięcia chaty. Klucz natomiast u mnie leży i drzwi do Bukowej Chatki pozostają zamknięte. Kiedy goście już blisko, przyglądam się im uważnie, co też w ich głowach siedzi i jakie myśli po ich sercach krążą. Jak wyczuwam, że z dobrymi mam do czynienia – to do środka zapraszam i honory Pani Domu czynię. Jeśli jednak myśli przewrotne i zamiary niecne w podróżujących wyczuję, chaty nie otwieram i pohukiwaniem groźnym intruzów odstraszam! Przed wami jednak drzwi chaty na oścież otwarte – zapraszam więc – korzystajcie z tego domu i niech wam sny spokojne z oblicza trud podróży zdejmą.
- Dziękujemy! – wykrzyknęli wszyscy chórem. Po czym weszli do chaty, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Niezwykłe to było dla wszystkich spotkanie. Pełni wrażeń rozprawiali o tym, co ich spotkało, popijając pyszną herbatę i grzejąc się w cieple rozpalonego w kominku ogniska. Zasnęli bardzo szybko, śniąc o kolejnym dniu, który powoli budził się do życia.


2. Dzień drugi. Bez końca

Po spokojnej i długiej nocy nastał piękny, jaśniejący poranek, wdzierający się do chatki delikatnymi promykami słońca. Połaskotana po twarzy ciepłem słonecznego blasku Pynia zachichotała wesoło przez sen – zdawało jej się bowiem, że to Sasankowa Mamusia gładzi ją po buzi. Obok niej leżała rozbudzona ze snu Misia-Rysia, zgłębiając mechanizmy otwierania spinki do włosów. „Brzdęęęk” zrobiła spinka Misi-Rysi, lądując na nosie Ptyni-Nini. Ta, myśląc, że ma do czynienia z namolnym komarem, zamachnęła się swoją puchatą łapką na swój różowy nosek i w pokoju rozległo się jedno głośne plaśnięcie. Misia-Rysia zachichotała, Ptynia-Ninia zerwała się na równe nogi, nie mogąc zrozumieć, co się stało, i dlaczego wszyscy śmieją się radośnie. Taki oto wesoły poranek przywitał naszych podróżników w drugim dniu ich wielkiej wyprawy.

Po porannej toalecie i obfitym śniadaniu wszystkie Misiaki wraz z liskiem i Czarnym Tinkiem gotowe były do wyruszenia w dalszą drogę. Podziękowały pięknie za gościnę, zostawiając na stole dwa słoiczki leśnych jagodzianek, które Sasankowa Mamusia dała im na podróż, i już chciały iść, kiedy Stara Sowa zatrzymała ich na chwilę.
- Poczekajcie, kochani, chciałabym wam coś poradzić. Kilka godzin drogi stąd na wielkim rozwidleniu znajdują się trzy kasztany. Są to drzewa mądrości, które pomogą wam wybrać najlepszą drogę do celu, a jeśli czymś je ujmiecie – wówczas spotka was nagroda. To tyle, Moi drodzy. Powodzenia! – zakrzyknęła Stara Sowa podnosząc w pożegnalnym geście jedno skrzydło.
- Dziękujemy! Do zobaczenia! – wykrzyknęli podróżnicy, ruszając w dalszą drogę.
- Do zobaczenia, hi-hi – zachichotały Szare Myszy stojące na werandzie chaty.

Tak oto zakończyła się wizyta Misiaków w gościnnej Bukowej Chacie i choć żal było opuszczać to miejsce, wszyscy wiedzieli, że prawdziwa przygoda dopiero się rozpoczyna…


Żmijowisko i Czarna Gwiazda

Wędrując północnym zboczem Gwiaździstej Doliny (która wedle legendy była miejscem upadku Czarnej Gwiazdy), Misiaki natrafiły na Las Suchotnikowy, który był najsuchszym miejscem w całym Zielonym Królestwie. Dokładnie w tym miejscu przed stoma laty spadła z nieba rozżarzona Czarna Gwiazda, wypalając ogromne połacie zielonej doliny. Od tamtej pory żadna roślina nie była w stanie wykiełkować w tak suchej i jałowej ziemi – pozostały tam jedynie kikuty wyschniętych drzew i przepalonych krzewów, których nawet upływający czas, słońce i obfite deszcze nie były w stanie pobudzić do życia. Legenda głosi, że Czarna Gwiazda została strącona z nieboskłonu za nieposłuszeństwa, jakich dopuściła się wobec Królów Przyrody – Słońca i Księżyca. Za karę została pozbawiona blasku i zrzucona na ziemię, by nigdy już nie pysznić się swym blaskiem. Od tamtej pory północna część doliny stała się siedzibą Dzikich Świń, żmij i grzechotników. Wedle ustnych przekazów, dolina ta będzie mogła znów się odrodzić, jeżeli w noc Czarnej Gwiazdy spadną na to miejsce łzy Gwiazdy Złotej – największej i najczystszej z pośród całego gwiazdozbioru. Póki co miejsce to wyglądało odstręczająco i wrogo.
- Ale tu strasznie! – rzekła przejęta Ptynia-Ninia – aż strach do takiego lasu wchodzić!
- Owszem, miejsce nie zachęca do spacerów, ale potrzebujemy trochę suchego drewna na rozpalenie ogniska – odrzekł Kimi-Gimi. – Czy znajdę wśród was ochotników? – zapytał.
- My pójdziemy! – odpowiedzieli chórem Kuli-Guli i Czarny Tinek. – My się nie boimy!
- W takim razie idźcie – poczekamy tu na was.
- W takim razie idziemy! – wykrzyknęli bojowo przyjaciele i ruszyli przed siebie, schodząc powoli ze stromego pagórka w kierunku Suchotniczego Lasu.
- Ale tu paskudnie – rzekł Kuli-Guli.
- Mhm – odparł Czarny Tinek. Zanim jednak wejdziemy do lasu - zaczął Tinek - musimy zrobić ci z drewna wysokie koturny, by żaden wąż nie mógł cię ukąsić, i proce, by w razie ataku móc się czymś obronić. Ja pobiegnę po swojemu, czyli po psiemu, więc o mnie się nie martw.
- Dobrze! – odparł entuzjastycznie Kuli-Guli.

Razem bardzo szybko poradzili sobie ze zrobieniem drewnianych butów i dwóch procy, które przepasali sobie do pasa. Po przejściu kilku kroków dostrzegli wielkie wyschnięte drzewo, którego gałęzie idealnie nadawały się na rozpałkę. Ruszyli w jego stronę, stąpając bardzo uważnie. W oddali słychać było ciche i złowieszcze „sssss”.
- Słyszałeś? – spytał cichutko Czarny Tinek. – Zdaje się, że węże są bardzo blisko.
- Tak, są. Musimy się pospieszyć – powiedział Kuli-Guli wypychając plecak przyjaciela chrustem.
- Gdyby, nie daj Boże, zaatakowały nas węże – zaczął Tinek – ja biorę drewno na plecy i biegnę przodem, a ty mnie osłaniaj – masz procę.
- Dobrze – odparł bojowo Kuli-Guli.
Kiedy wypełnili plecak drewnem i ruszyli w drogę powrotną zewsząd słychać już było głośne „ssssss”.
- W nogi! – zawołał Tinek – uciekajmy! I ruszyli biegiem w stronę rozrzedzającego się lasu.
- Dokąd to panowie? Ładnie to tak krassssść drewno z csssssudzego lasu? – pełzając i sycząc, krzyczała wstrętna grzechotnica, sunąc na czele goniącej ich ciżby.
- To drewno nie jest waszą własnością, las jest własnością wszystkich! – nie odwracając się wykrzyknął Kuli-Guli.
- Doprawffdy? – spytała rozsierdzona do granic możliwości grzechotnica, przyspieszając pościg.

I już zdawało się, że jej jadowite zęby zatopią się w stopach Kuli-Guli, kiedy ten niespodziewanie odwrócił się i wycelował jej prosto w oczy całą serię twardych orzechowych łupin. Nieszczęsna gadzina padła na ziemię z łupinami na oczach. Reszta żmij i grzechotników, zamiast pomóc swojej liderce w potrzebie, nie mogła powstrzymać się od śmiechu, wykręcając się po ziemi niczym noworoczne serpentyny.
Tym sposobem zakończyła się wyjątkowo niebezpieczna przygoda Kuli-Guli i Czarnego Tinka w Suchotniczym Lesie. Wrócili oni bezpiecznie do reszty Misiaków, relacjonując dokładnie, co im się przytrafiło. Tak minęło podróżnikom pełne przeżyć południe. Jeśli jednak myślicie, że reszta dnia upłynęła wycieczkowiczom spokojnie – jesteście w błędzie. Tego dnia miało miejsce jeszcze jedno niespotykane zdarzenie – spotkanie z Kasztaniakami.


Kasztaniaki

Po opuszczeniu Gwiaździstej Doliny grupa Misiaków z biegnącym na przedzie liskiem wkroczyła do środkowej części Zielonego Królestwa, coraz szybciej poruszając się naprzód. Przyświecał im jeden cel – wejścia na Wielką Górę, z której odlatywały do ciepłych krain nieopisanej urody Czaple Perliste.
Gdy tak wędrowali wielką równiną pożółkłych łąk, zauważyli przed sobą pagórek, a na nim trzy sędziwe Kasztany, i ogromne zbiegowisko. Gwar, szum, piski, skowyt. Kiedy podeszli bliżej, zauważyli stado Dzikich Świń, będących przyczyną owego harmideru. Można było przypuszczać, że wybrały się one na poszukiwanie jedzenia. Nie znalazłszy jednak dojrzałych owoców, postanowiły one dać upust swojej złości, okładając drzewa kopytami, ryjąc naokoło nich ziemię, wyjąc, rycząc i chrumkając. Straszny to był widok – z drzew odpadały płaty kory, sypały się liście i małe, niedojrzałe owoce. Wszędzie było mnóstwo kurzu, powyrywanych kęp traw i roślin.
- Trzeba coś z tym zrobić! – odrzekł najstarszy Kimi-Gimi. Ptynia-Ninia, z liskiem i Misią-Rysią dla bezpieczeństwa – na drzewo, resztą my się zajmiemy.
- Co chcesz zrobić? – spytał Hikito.
- Musimy jak najszybciej przepędzić stąd te złe świnie. Mam pomysł! Kuli-Guli razem z Hikito użyją procy, ja mam do obrony bardzo twarde duże kule i specjalną procę – tzw. małą katapultę, dzięki której z łatwością będę mógł trafiać do celu. Tinek będzie ujadać jak pies – to zdezorientuje dziki, które będą myślały, że mają do czynienia z człowiekiem. Zrobimy tak… - powiedział Kimi-Gimi, zapraszając ruchem łapy, by wszyscy przybliżyli się do niego.

Nie minęła dłuższa chwila, kiedy dzikom dało się słyszeć głośne ujadanie psa, zataczającego wokół nich coraz węższe kręgi. Nagle w ich stronę ruszył grad twardych pocisków, prujących powietrze z ostrym świstem. Pędzące w ich stronę pociski i głośne okrzyki tak zdezorientowały świnie, że musiały ratować się ucieczką.
- Hurrraaa!!! – zakrzyknęły Misiaki w tryumfalnym uniesieniu – zwycięstwo!

Cała gromada, wraz z dziewczynkami i liskiem, weszła na pagórek na którym stały trzy sfatygowane, ale nadal piękne Kasztany. Przez opadającą mgłę pyłu prześwitywało ostre słońce, dodając miejscu jakiegoś tajemniczego blasku. Wszyscy stali przez dłuższy czas wpatrzeni w trzy monumentalne drzewa, które pomimo znacznych zniszczeń nie utraciły niczego ze swego dostojeństwa. Odnosiło się wrażenie, że nie są to zwykłe drzewa, że w ich środku oddycha wiatr tak cicho i delikatnie, jakby budziła się dusza…

- Witajcie wędrowcy, bądźcie pozdrowieni – odezwała się do zebranych Dusza Drzewa stojącego pośrodku, największego z Kasztanów.
- Ach! – wyrwało się z piersi podróżnikom, którzy nigdy jeszcze nie słyszeli, by drzewo mogło mówić. Zaskoczeni i zdumieni w ciszy wpatrywali się w drzewa stojące przed nimi. Nie byli w stanie nic powiedzieć.
- Nie bójcie się, moi mili – odrzekła Dusza Drzewa – niczego złego wam nie zrobię. Powiedzcie, skąd przybyliście i jak możemy się wam odwdzięczyć?
- Jesteśmy Misiakami Białymi leśno-trawiastymi z rodziny Sasanków. Razem z nami są: mój przyjaciel, pies niezwykły Czarny Tinek, przyjaciółka mojej siostry Ptyni-Nini – Misia-Rysia oraz nasz nowy przyjaciel, lisek Listek. Wędrujemy nad morze, by wejść na Wielką Górę i zobaczyć odlatujące Czaple Perliste – odparł Kuli-Guli z przejęciem.
- Tak, to piękne miejsce – odrzekła w zamyśleniu Dusza Drzewa. – Czegóż zatem chcecie za pomoc, jaką od was otrzymałyśmy?
- Nie śmiemy o nic prosić – powiedział Hikito.
- To było naszym obowiązkiem – dodał Kimi-Gimi – nie mogliśmy postąpić inaczej.
- Ach, młodzi – odrzekła Dusza Drzewa, jakby się śmiejąc – szlachetne serca widzę pulsują w was, i dobrze. Niechaj więc zapłatą dla was będą nasze owoce – słodkie Kasztaniaki. Do wieczora będą wam hałasować w plecakach, głośno się śmiejąc – musicie wiedzieć, że budzą się w nich w ten jeden jedyny dzień w roku Duszyczki Kasztanowca. W tym czasie będą się radować, aż do zapadnięcia zmroku, kiedy na powrót zasną, wracając do głównej Duszy Drzewa czyli do mnie. Pod wieczór będziecie mogli je zjeść, opiekając w ognisku lub piekąc w żarze popiołów – będą już wtedy zwykłymi owocami, więc nie martwcie się, że zrobicie im krzywdę. Teraz rozumiecie – kontynuowała Dusza – jak wiele nam wyświadczyliście dobra, gdyby nie wy, aż strach pomyśleć, co stałoby się z małymi Duszyczkami Kasztanowca.
- Mhm – zamruczeli wszyscy chórem, zapatrzeni i zasłuchani.
- A teraz wietrze wiej! Kasztaniaków nadszedł czas radosny! – wykrzyknęła Dusza Kasztanowca.

W sekundzie pojawił się mocny wiatr, przeczesując liściaste korony drzew niczym włosy, strącając na ziemię małe Kasztaniaki, które w radosnym uniesieniu okręcały się w powietrzu niczym piłeczki. Ich małe, kolczaste jasno-zielone pancerzyki wyglądały jak spadające pękate gwiazdy, którym pomyliły się pory dnia i roku. Kiedy owoce spadły na ziemię, Czarny Tinek wraz z dziewczynkami skwapliwie powkładali małe Kasztaniaki do plecaków, po czym wszyscy skłonili się nisko przed Duszą Kasztanowca, podziękowali i ruszyli w dalszą drogę.
Czas popołudniowej wędrówki umilały im małe Kasztaniaki, które wypuszczone z plecaka kulały się obok idących Sasanków, podskakując i piszcząc radośnie od czasu do czasu. Z nastaniem wieczora, kiedy obozowisko było już gotowe i pierwsza gwiazda rozbłysnęła na niebie. Kasztaniaki, tak jak mówiła Dusza Drzewa, przemieniły się na powrót w zwykłe owoce. Wtedy to rozpalono ognisko i upieczono Kasztaniaki, snując fantazje dotyczące dnia jutrzejszego, kiedy to bohaterowie mieli dotrzeć do Wielkiej Góry.


3. Dzień trzeci. Tuż, tuż…

Ranek dnia trzeciego przywitał bohaterów zimnym deszczem i aureolką jesiennej mgiełki snującej się leniwie po okolicznych łąkach. Jedynym atutem tak nieprzyjemnego chłodu było to, że nikt nie ociągał się ze wstawaniem i cała gromada wyruszyła wczesnym rankiem zwartym szykiem. Wszyscy, za wyjątkiem małego liska, który okręcił się Hikito-Nandesowi wokół szyi, nałożyli na głowy wielkie Liście Kapucyńskie, przypominające wyglądem liście kapuściane, lecz szersze i bardziej brunatne, z wystającymi małymi żyłkami, które można było zawiązać pod brodą niczym kapelusz.
Idąc miarowym krokiem, szybko poruszali się naprzód, mijając bezdroża i pożółkłe owocowe sady. Przed południem doszli do Słodkich Lasów Sosnowych zaczynających region nadmorski. Pomimo niepogody, wszystkich przepełniała radość związana z dotarciem do Wielkiej Góry, którą mieli nadzieję jeszcze tego dnia zobaczyć.
Wśród miodowego zapachu igiełek świerków, jodeł i sosen, miękkiego poszycia ściółki i twardych szyszek porozrzucanych po ziemi, wszystkich ogarnęło podekscytowanie i chęć jak najszybszego dotarcia na miejsce. Lisek zdawał się jednak bardziej poruszony, niż zwykle. Kręcił się nerwowo wokół szyi Hikito, zeskakiwał co chwilę na ziemię, stawał na dwóch łapkach, unosząc swój mały, rudy pyszczek tak, jak gdyby pragnął wciągnąć nosem wszystkie zapachy świata. Hikito zrozumiał, że mały Listek wyczuł w pobliżu swoich krewnych i zmartwił się w duchu. Wiedział, że lisek opuści go, gdy tylko spotka swoją rodzinę. Nic jednak nie powiedział, przyglądając się liskowi.
Po kilkunastu minutach drogi mały lisek nagle poruszył uszkami, pokręcił noskiem i ni stąd, ni zowąd ruszył pędem przed siebie, zostawiając za sobą zdziwionych i zdezorientowanych przyjaciół.

- Co się mu stało? – spytała Misia-Rysia.
- Gdzie on tak pędzi? – prawie równocześnie odezwała się Pynia.
- Nie mam pojęcia, dokąd tak pędzi – odparł zdumiony Kimi-Gimi.
- Ja wiem – rzekł Hikito-Nandes.
- Dokąd? – spytali wszyscy.
- Do swojej rodziny. Chyba już nie wróci – odparł smutno Hikito.
- Nie martw się, bracie – rzekł Kimi-Gimi – Jeśli to prawdziwy przyjaciel to na pewno wróci. Musisz dać mu czas, wiesz przecież, że jest jeszcze mały i potrzebuje rodziców, rodzeństwa. Tęskni za nimi.
- Rozumiem, wszystko rozumiem – odparł Hikito rozglądając się powoli dookoła.

Po całym tym incydencie Misiaki wpadły w niejaką zadumę, rozprawiając cichutko między sobą, jaki może być finał tego zdarzenia. Hikito szedł w samym tyle pochodu, głęboko zamyślony i smutny.
Pod wieczór, kiedy emocje nieco już opadły, a las zdawał się jakby przerzedzać, oczom wszystkich ukazała się Lisia Rodzina Jabłeczników Złocistych, na przedzie której szedł mały Listek.

- Patrzcie to on! – wykrzyknęły dziewczynki chórem.
- Rzeczywiście – odparli Tinek z Kuli-Guli.
- Hej! Hikito! Twój przyjaciel wraca! – zawołał głośno Kimi-Gimi w stronę zasmuconego Misiaka.
- Jak to? –z niedowierzaniem zapytał Hikito – Gdzie on?
- Tutaj jestem! – zawołał uradowany lisek, machając w stronę idących z naprzeciwka przyjaciół.

W ten oto sposób doszło do niezwykłego spotkania licznej Lisiej Rodziny z Północy z Misiakami z Południa. Śmiechu i wzruszeń było co nie miara. Lisy opowiedziały Misiakom o swoim rodzie, wędrówce na Południe, rozbiciu pochodu przez złośliwego Kola-Manola, poszukiwaniach Listka i wreszcie o odnalezieniu go, a właściwie o tym, jak to mały lisek ich odnalazł. Z kolei Misiaki opowiedziały o swojej rodzinie, swoim lesie, i o swojej niezwykłej wyprawie w kierunku Wielkiej Góry. Lisi Rodzicie, którzy nie chcieli rozstawać się z dopiero co odnalezionym dzieckiem zapewnili, że początkiem wiosny, kiedy będą znowu wędrować po Zielonym Królestwie, zatrzymają się w ich Krainie, a może nawet w niej zamieszkają. Dało to wielką nadzieję małemu Listkowi na ponowne zobaczenie przyjaciela i samemu Nandesowi, że wkrótce znowu się zobaczą.

- Niechaj i tak będzie! Do zobaczenia na wiosnę! – powiedział z radością w głosie Hikito.
- W takim razie umowa stoi! – odrzekli uradowani Lisi Rodzice. – A teraz pora, byście rozbili obozowisko, zaraz bowiem się ściemni. Tam, na skraju lasu znajduje się mała polanka. Ukryjcie się w cieniu sosen i zachowujcie się bardzo cicho, by nie spłoszyć Czapli Perlistych, które wczesnym rankiem zaczną zbierać się na szczycie góry, by razem, o wschodzi słońca, odlecieć do ciepłych krajów. Jeżeli chcecie zobaczyć to niezwykłe widowisko, musicie wyruszyć, kiedy wstaną zorze. Idźcie skrajem góry, trzymając się prawej, zalesionej strony. Powodzenia! Na nas już czas – powiedziały lisy. Mały lisek rzucił się w ramiona Hikito – ten leciutko pogłaskał go po łebku, podrapał za uszkiem i oddał rodzicom. Lisy szybko rozpierzchły się, znikając w cieniu drzew.

Misiaki bardzo szybko rozbiły obozowisko, kładąc się czym prędzej do snu, gdyż jutro czekać ich miał finał tak bardzo wyczekiwanej przygody.


4. Dzień czwarty. Wielka Przygoda – Góra, noc i Czaple

W środku nocy, kiedy jeszcze wszyscy spali, Kuli-Guli otworzył oczy i usiadł na posłaniu. Do namiotu przedostawał się stłumiony dźwięk jesiennego wiatru, delikatnie muskającego czubki sosen. „Czaple muszą być już blisko” – pomyślał, kładąc się z powrotem spać. Po chwili obudził się Czarny Tinek, usiadł na czterech łapach, poruszył uszami, po czym cichutko wybiegł z namiotu. Widząc to, Kuli-Guli wstał i poszedł za nim. Czarny Tinek siedział na wielkim głazie i wył cichutko do księżyca – jakby żaląc mu się. Gdy zauważył przyjaciela, zeskoczył z kamienia, zamerdał ogonem i powiedział:

- Pora wstawać, za chwilę wstaną zorze.
- Tak, trzeba zbudzić resztę – jakby w zamyśleniu odparł Kuli-Guli-Sasanka. Wiesz, nigdy cię takim nie widziałem – dodał.
- Musisz wiedzieć, że psy mają dziką duszę – nawet te udomowione. Są momenty, kiedy budzi się w zwierzęciu zew natury – tak jak księżyc, który każe ci wyć, jak zając za którym musisz biec, czy ryba, na którą musisz zapolować.
- Rozumiem, jestem tylko zaskoczony – odparł Kuli-Guli.
- Chodźmy zbudzić resztę, czas już w drogę – powiedział Czarny Tinek wchodząc do namiotu.

Po pewnym czasie cały obóz był rozebrany, miejsce uprzątnięte, Misiaki spakowane, a dziewczynki niewyspane i marudne. Tego poranka trzeba było obejść się bez śniadania – mając w kieszeni jedynie garść suszonych jagód i kromkę chleba. Dziewczynki szybko jednak przestały utyskiwać na swój los, zapewnione przez Kimi-Gimi, że na szczycie czeka je wielka niespodzianka.
Droga wiodąca na Wielką Górę była długa i stroma – wszyscy poruszali się powoli, idąc jedno za drugim. W trakcie ich marszu zgasł księżyc i gwiazdy, a niebo okryło się szarym błękitem. Delikatnie, z minuty na minutę, na horyzoncie zaczęła pojawiać się niewielka linia czerwonego blasku – niczym cieniutka nić. Pierwszy zwiastun wschodzącego słońca. Nad głowami gałązki sosnowego lasu szumiące spokojnie, i cienie ptaków ukrytych w szarości nieba.

- Zlatują się! – wyszeptał Kimi-Gimi z zachwytem.
- Muszą być piękne… – powiedział Hikito.
- Ciekawe, ile ich jest? – zapytał Kuli-Guli.
- Czy zdążymy? – z zadyszką w głosie spytała Ptynia-Ninia.
- Myślę, że tak – odparła zasapana Misia-Rysia, dla której wchodzenie pod górę nie było ulubionym zajęciem.
- Jesteśmy już blisko – wyszeptał Kimi-Gimi – widzę szczyt Góry!
- Wspaniale! – dał się słyszeć czyjś urwany okrzyk, szybko uciszony przez resztę. Trzeba było zachować wielką ostrożność – zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy byli tak blisko celu.

Gdy podróżnicy dotarli na szczyt Wielkiej Góry, wszystko było jeszcze skąpane w szarościach budzącego się dopiero poranka – można było jedynie zauważyć zarysy drzew i góry, a przede wszystkim kontury ptaków, których zdawały się być setki. W powietrzu czuć było morską bryzę i szum fal. Pod stopami skrzypiał miękki piasek i szeleszczące kępki traw. Nasi podróżnicy postanowili ukryć się w niewielkim zagajniku znajdującym się na skraju góry, by stamtąd móc spokojnie obserwować to niezwykłe widowisko.
Kiedy pasek czerwieni zaczął się poszerzać, rozległo się na górze głośne klekotanie, trzepotanie skrzydeł i głośne okrzyki. Misiaki szybko wdrapały się na pobliskie drzewo, pomagając Tinkowi w wejściu – czuć było, że za moment przed ich oczami natura odkryje jeden ze swych sekretów.
Z minuty na minutę czerwień wschodzącego słońca rozlewała się po niebie coraz szerzej, oblewając wszystkie szarości i granaty pomarańczą ciepła. Nagle słońce przebiło pomarańczowo-czerwony koloryt, lśniąc niczym złoto. Wyglądało to tak, jakby słońce wynurzało się z dna morskiego niczym z kąpieli. W jego blasku czarno-granatowe morze skrzyło się niczym gwiaździste niebo, delikatnie zmieniając swą barwę na niebieską. Spienione bałwany morskie gnane północnym wiatrem rozbijały się o brzeg, zostawiając po sobie białe kołnierze piany.
Gdy zachwyceni widokiem morza obserwatorzy przenieśli swój wzrok na Czaple, doznali olśnienia! Ich oczom ukazały się dziesiątki Czapli Perlistych, mieniących się srebrnym blaskiem. Ich biało-szare pióra w świetle porannego słońca lśniły. Oczy bolały nieprzyzwyczajonego do takiego natężenia światła, ale nie sposób było nie patrzeć na nie. Całe ptactwo stało ustawione w zwarte szyki gotowe do odlotu. Niektóre z nich poprawiały skrzydła, inne odwracały głowę w stronę słońca, jeszcze inne zmieniały swoje miejsca, ostatecznie przygotowując się do startu. Były piękne! Smukłe, zgrabne, z wypiętą do przodu piersią. Miały długie, żółte dzioby i brązowo-pomarańczowe źrenice. Ich cienkie, długie nogi były wyprostowane i napięte. Czuć było w powietrzu wielkie wyczekiwanie. Nagle, spośród tłumu ptaków wysunęła się na pierwszy plan czapla – sądząc z koloru piór i postawy – najstarsza. Można było przypuszczać, że była to seniorka rodu, a jednocześnie przewodniczka stada. Wykonała ona kilka ruchów skrzydłem, jakby instruując grupę, po czym jako pierwsza wzbiła się do lotu. Za nią w powietrze uniósł się pierwszy rząd czapli, a za nim drugi, trzeci i kolejny. Niebo przykryła niezliczona ilość szaro-srebrzystych skrzydeł, wokoło słychać było niewyobrażalny łoskot i trzepot ptasich piór, lecących z góry niczym płatki śniegu.
Misiaki wraz z Czarnym Tinkiem zeskoczyły z drzewa, biegnąc co tchu na miejsce, gdzie jeszcze przed momentem były Perliste Czaple. Stali tak wszyscy, z głowami uniesionymi w górę i z szeroko otwartymi buziami. Wielka radość i zachwyt ogarnęły wszystkich. Widok odlatujących czapli był niezwykły i wzruszający. Do serc wszystkich napłynęła radość, na ustach pojawił się delikatny uśmiech, który stopniowo zamienił się w serdeczny śmiech. „Jak cudownie było przeżyć coś takiego” – pomyśleli nasi niezłomni podróżnicy, chwytając się za ręce. Radosnym pląsom i tańcom nie było końca. Wielkiego bowiem szczęścia doświadczyli na Wielkiej Górze nasi podróżnicy, mogąc oglądać taki cud natury.
I choć przygoda ta dobiegła końca, w sercach Naszych Milusińskich panowało wielkie wzruszenie, zachwyt i szczęście. Nie mogli się doczekać momentu, kiedy opowiedzą swoim rodzicom i znajomym, jakie cuda spotkały ich podczas tej wyprawy. Zrozumieli, że najwspanialsze przygody wymagają poświęcenia, wysiłku i cierpliwości. Rozradowani i zadowoleni z siebie obiecali sobie, że za rok wyruszą w kolejną podróż, która – kto wie – może jeszcze bardziej ich zaskoczy?


Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz