środa, 12 listopada 2014

Foczka Ninoczka



Na brzegu wodnego oczka,
siedziała foczka Ninoczka.

Przypłynęła znad morza,
patrząc w błękit przestworza.

Myśli sobie: "tam - chłodno i wietrznie,
a tu - cicho, bezpiecznie.

Woda płytka, cieplutka,
ja zaś taka malutka".

Więc skoczyła Ninoczka,
do wodnego oczka. 

Całą wodę wylała,
ot - i historia cała.
 

piątek, 26 września 2014

Zbyniuli


Zaćwierkał ptaszek kochany, 
Że dwa latka ma,
Do mamy.

Szumią szyszki na gałęzi,
Wieje silny wiatr,
Do tej pory na uwięzi,
U podnóża Tatr.

Przyszła jesień razem z deszczem,
Nawodniła świat.
Chodź, przypomnij mi, dziecino,
Ile ty masz lat.

Mały żuczek idzie z wolna,
Poprzez zieleń traw.
Słodka zupa się gotuje,
Pięknie pachnie szczaw.

Biały obrus się nakrywa,
Świecą świeczki dwie.
Ptysiów z kremem wciąż ubywa,
Serce ryczy lwie.

Śpij kochanie, noc pogodna,
Miauczą kotki dwa.
I do ucha pieśń nadobna,
Mruczy a-a-a.


poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział IV
Wielka Przygoda





Po upływie kilku tygodni wspólnych zabaw i wzajemnego poznawania się Kuli-Guli-Sasanka postanowił wraz z Czarnym Tinkiem wyruszyć na kilkudniową wyprawę. Ich celem było wejście na Wielką Górę znajdującą się w nad samym morzem. Z powodu odległości, jaka dzieliła krainę nadmorską od leśno-trawiastej Sasankowi rodzice długo rozważali, czy pozwolić dzieciom na taką wyprawę. W końcu zgodzili się, pod warunkiem, że towarzyszyć im będzie najstarszy z rodzeństwa – Kimi-Gimi. Gdy jednak reszta domowników dowiedziała się o planie podróży, również zapragnęła iść z nimi. Tym oto sposobem w Sasankowym domu rozpoczęły się radosne przygotowania do wielkiej wyprawy.


1. Dzień pierwszy. W stronę słońca

Następnego dnia wczesnym rankiem, kiedy pobliskie polany okryte były delikatną woalką jesiennej mgiełki, cała Sasankowa kompania była już gotowa do wymarszu. Nie obyło się oczywiście bez utyskiwań Ptyni-Nini, która miała ogromne opory ze wstawaniem o tak wczesnej porze, ale poza tym pobudka przebiegała wyjątkowo sprawnie. I tak Sasankowe Misiaki wyruszyły na wielką przygodę, zostawiając w domu rodziców i małego pachnącego mleczkiem Tirli-Tirli-Bim-Bam-Boma.
Na czele pochodu szły dziewczynki: Misia-Rysia z zaspaną jeszcze Ptynią, przytulającą do brzuszka swój ukochany termoforek „Pompi” (tego dnia poranek był bowiem wyjątkowo chłodny). Za nimi szli: podekscytowany Kuli-Guli z Czarnym Tinkiem, który, co warto podkreślić, szedł na dwóch łapach, posiadał bowiem takową umiejętność. Pochód zamykali najstarsi i najsilniejsi – Hikito-Nandes z Kimi-Gimi. Kiedy szli przez pola Nandesowi zdawało się, że ktoś się za nimi skrada, kryjąc się wśród falistych traw. Kiedy jednak próbował zlokalizować miejsce, w którym, jak mniemał, ktoś się ukrywa – ono okazywało się puste. Hikito zrezygnował więc z poszukiwań i dołączył do reszty grupy.
Cała kolumna poruszała się miarowo w kierunku złocistego słońca, na północ – tam, gdzie znajdowało się błękitne morze. W samo południe Misiaki postanowiły zrobić dłuższy odpoczynek na Koralowym Wrzosowisku. Dziewczynki zaznaczyły obozowisko, ozdabiając teren różowymi kokardkami zamocowanymi na krzewach i gałązkach sosen. Reszta zajęła się przygotowaniem obozowiska w bardziej fachowy sposób. Kimi-Gimi był głównym dowodzącym – posiadał bowiem większe doświadczenie w obozowaniu niż pozostali. Przydzielił on wszystkim zadania, jakie były do wykonania – dziewczynki miały zająć się przygotowaniem posiłku i zrobieniem herbaty, Kuli-Guli wraz z Czarnym Tinkiem mieli przynieść wodę ze strumienia, Hikito miał poszukać drewna, a on sam rozpalić ognisko i zaplanować dalszą część trasy.
W czasie, gdy Kimi-Gimi studiował mapy, Hikito-Nandes wybrał się do lasu po chrust. Zbierając go, usłyszał nagle za sobą trzask łamanej gałęzi. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Zrobił kolejny ruch – i sytuacja znowu się powtórzyła – tuż za nim rozległ się charakterystyczny hałas.

- Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz? – zapytał zdenerwowany Hikito – Obracając się bowiem wokół własnej osi, żadnym sposobem nie mógł nikogo dojrzeć.
- Tu, na dole – odrzekł ktoś cichutko.
- Gdzie? – spytał Hikito.
- Na dole, wśród sosnowych gałęzi – odparł ktoś. Hikito wytężył wzrok i tuż obok siebie, wśród sterty iglastych gałązek dojrzał przycupniętego małego rudego liska drżącego jak osika.
- Nie bój się, niczego złego ci nie zrobię – odrzekł Misiak – powiedz, dlaczego mnie śledzisz?
- Jestem liskiem rudym z gatunku Jabłeczników Złocistych. Mam na imię Listek.
- Miło mi, Listek – ja jestem Hikito-Nandes z gatunku Misiaków Białych leśno-trawiastych. Dlaczego chodzisz za mną? – ponowił pytanie Hikito.
- Szukam pomocy. Kilka miesięcy temu, kiedy wraz ze swoją rodziną przemierzaliśmy te tereny w poszukiwaniu nowego domu, Rudy Kolo-Manolo – myśliwy polujący na lisy – napadł na nas, oddzielając mnie od reszty. Od tego czasu błądzę, nie mogąc znaleźć swoich bliskich – zapłakał głośno mały Listek.
- Oj, mój mały Jabłeczniku – nic się nie martw – razem z resztą Misiaków pomożemy ci odnaleźć twoją rodzinę. Nie bój się – mówiąc to Hikito wziął ostrożnie liska, i położywszy go na łapce, zaczął delikatnie głaskać jego puchate złociste futerko. Lisek otarł łezki i z całych sił wtulił się w Hikito-Nandesa. Od tamtej pory stali się oni niemal tak nierozłączni jak Kuli-Guli z Czarnym Tinkiem.

W momencie, gdy Hikito wracał do obozowiska z pękiem gałęzi i Jabłecznikiem Złocistym owiniętym wokół jego szyi, Kuli-Guli z przyjacielem nabierali wody ze strumienia, z zachwytem obserwując srebrzyste muszki unoszące się w wodnej mgiełce.
W tym samym czasie Misia-Rysia z Ptynią-Ninią kończyły przygotowywać posiłek, wraz z Kimi-Gimi czekając na pozostałych.
Jakież było zdziwienie wszystkich na widok Nandesa powracającego do obozowiska z małym liskiem. W czasie, kiedy wszyscy raczyli się już gorącą herbatą, Hikito opowiedział pozostałym historię małego Jabłecznika, który od razu został przez wszystkich serdecznie przyjęty. Po ugaszeniu pragnienia i najedzeniu się do syta, nasi podróżnicy zgasili ognisko, posprzątali obozowisko i ruszyli w dalszą drogę, by zdążyć do Szlachetnej Bukowiny przed zapadnięciem zmroku.


Wieczór w Bukowinie

Naszym Misiakom, przemierzającym dzielnie łagodne wzgórza i miękkie doliny, towarzyszył nieodzowny kompan wszystkich podróży i dalekich wypraw – Pan Zachwyt. Cichutko, nieśmiało, krok za krokiem, potem coraz śmielej, z radością, z podziwem, odkrywając przed małymi podróżnikami całe piękno i potęgę przyrody. Ukazując przedziwne, nieznane dla nich rośliny – Czerwone Parzenice Wielkie, rozwijające swe olbrzymie pęki liścio-kwiatów pod wpływem promieni słonecznych, czy też zwierzęta – małe Ryjówki Orzechówki specjalizujące się w wyszukiwaniu orzeszków laskowych i ziemnych, czy przepiękne Czaple Perliste niesione podmuchami wiatru w stronę piaszczystego wybrzeża.
W podnieceniu i zachwycie minęło im całe popołudnie, kiedy pod wieczór dotarli do przepięknego miejsca zwanego Bukowiną Szlachetną. Polana ta, na której znajdował się wielki kilkusetletni dąb i mała drewniana chatka, leżała u podnóża Bukowego Lasu. Miejsce to było niezwykle malownicze, urocze tak bardzo, że Misia-Rysia z Ptynią-Ninią nie posiadały się wręcz z zachwytu, piszcząc radośnie i podskakując wysoko.
Mała chatka znajdująca się na polanie, ukryta w cieniu wielkiego dębu, sprawiała wrażenie dawno nie zamieszkałej. Wyobraźcie więc sobie zdziwienie wszystkich, kiedy po wejściu do środka, okazało się, że znajdują się tam dwa schludne pokoiki z zaścielonymi łóżkami, i gorąca herbata w dzbanku stojącym na niewielkim drewnianym stoliczku.
- Nie rozumiem. Według mapy to opuszczona chatka – odezwał się Kimi-Gimi.
- Może mapy są za stare? – spytał Hikito – Zostały zrobione przez pradziadka taty, a od tego czasu bardzo wiele rzeczy mogło się zmienić.
- Możliwe… – odparł zamyślony Kimi-Gimi
- Zobaczmy, czy na zewnątrz domku nie ma żadnych innych śladów, które mogłyby nam powiedzieć, kto tu mieszka?

Wszyscy wybiegli z domu, pospiesznie szukając właściciela chatki – zapadał bowiem zmrok i trzeba było szybko decydować czy pozostać w chacie i czekać, czy naprędce rozbijać obozowisko.
- Hu-hu, Hu-hu – niepotrzebne te starania – odezwała się nagle Stara Sowa ukryta wśród liści wielkiego dębu.
W świetle zachodzącego słońca mieniła się złoto-srebrzyście, przecierając chusteczką swoje znoszone, wiekowe już okulary.
- Do kogo więc należy owa chatka? – spytał Kimi-Gimi.
- Do nikogo, khe-khe – zachichotała stara sowa – nikt tutaj nie mieszka.
- Jak to nikt? A zaścielone łóżka? A herbata? – spytał z niedowierzaniem Czarny Tinek.
- No właśnie – odparła Ptynia – sama sprawdzałam – herbata w dzbanku jest gorąca, a pokoje dopiero co uprzątnięte!
- No tak! – wtórowała reszta.
- Moi drodzy – zaczęła swój wywód mądra sowa – w chatce tej nikt nie mieszka. Jest to bowiem domek, który wybudowany został ho, ho, ho, bardzo dawno temu przez grupę podróżników, którzy osiedlili się w tym miejscu. Kiedy byli już starzy, postanowili, że po śmierci ich domostwo stanie się własnością podróżujących, by mieli gdzie się zatrzymać na noc. Pozostawili klucze mojej babce – Jednookiej Sowie, by strzegła domku i otwierała gościom. Dali jej także nakaz, by nikomu z potrzebujących nigdy nie odmówić, i dbać, by w chatce zawsze było czysto. Moja babka zaangażowała więc do pomocy Szare Myszy, które początkowo nie chciały się na to zgodzić – wiecie zapewne, że my sowy odżywiamy się głównie gryzoniami – lecz widząc, jak stara i schorowana jest Jednooka Sowa, postanowiły jej pomóc. I tak z pokolenia na pokolenie klucze do chatki przekazywane są starym sowom, a obowiązki dbania o leśną chatkę – młodym myszom.
- Mhm – a więc to tak – odparł Kimi-Gimi – skąd zatem wiesz, z kim masz do czynienia i czy warto wpuszczać go za próg chaty?
- Khe-khe – zachichotała sowa – wy młodzi jeszcze tego nie rozróżniacie, ale na starość, im wzrok i słuch słabszy, tym intuicja silniejsza – w nagrodę za popsute zmysły. Tak więc kiedy po lesie wieść się niesie o podróżnikach – daję myszom znak do działania i uprzątnięcia chaty. Klucz natomiast u mnie leży i drzwi do Bukowej Chatki pozostają zamknięte. Kiedy goście już blisko, przyglądam się im uważnie, co też w ich głowach siedzi i jakie myśli po ich sercach krążą. Jak wyczuwam, że z dobrymi mam do czynienia – to do środka zapraszam i honory Pani Domu czynię. Jeśli jednak myśli przewrotne i zamiary niecne w podróżujących wyczuję, chaty nie otwieram i pohukiwaniem groźnym intruzów odstraszam! Przed wami jednak drzwi chaty na oścież otwarte – zapraszam więc – korzystajcie z tego domu i niech wam sny spokojne z oblicza trud podróży zdejmą.
- Dziękujemy! – wykrzyknęli wszyscy chórem. Po czym weszli do chaty, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Niezwykłe to było dla wszystkich spotkanie. Pełni wrażeń rozprawiali o tym, co ich spotkało, popijając pyszną herbatę i grzejąc się w cieple rozpalonego w kominku ogniska. Zasnęli bardzo szybko, śniąc o kolejnym dniu, który powoli budził się do życia.


2. Dzień drugi. Bez końca

Po spokojnej i długiej nocy nastał piękny, jaśniejący poranek, wdzierający się do chatki delikatnymi promykami słońca. Połaskotana po twarzy ciepłem słonecznego blasku Pynia zachichotała wesoło przez sen – zdawało jej się bowiem, że to Sasankowa Mamusia gładzi ją po buzi. Obok niej leżała rozbudzona ze snu Misia-Rysia, zgłębiając mechanizmy otwierania spinki do włosów. „Brzdęęęk” zrobiła spinka Misi-Rysi, lądując na nosie Ptyni-Nini. Ta, myśląc, że ma do czynienia z namolnym komarem, zamachnęła się swoją puchatą łapką na swój różowy nosek i w pokoju rozległo się jedno głośne plaśnięcie. Misia-Rysia zachichotała, Ptynia-Ninia zerwała się na równe nogi, nie mogąc zrozumieć, co się stało, i dlaczego wszyscy śmieją się radośnie. Taki oto wesoły poranek przywitał naszych podróżników w drugim dniu ich wielkiej wyprawy.

Po porannej toalecie i obfitym śniadaniu wszystkie Misiaki wraz z liskiem i Czarnym Tinkiem gotowe były do wyruszenia w dalszą drogę. Podziękowały pięknie za gościnę, zostawiając na stole dwa słoiczki leśnych jagodzianek, które Sasankowa Mamusia dała im na podróż, i już chciały iść, kiedy Stara Sowa zatrzymała ich na chwilę.
- Poczekajcie, kochani, chciałabym wam coś poradzić. Kilka godzin drogi stąd na wielkim rozwidleniu znajdują się trzy kasztany. Są to drzewa mądrości, które pomogą wam wybrać najlepszą drogę do celu, a jeśli czymś je ujmiecie – wówczas spotka was nagroda. To tyle, Moi drodzy. Powodzenia! – zakrzyknęła Stara Sowa podnosząc w pożegnalnym geście jedno skrzydło.
- Dziękujemy! Do zobaczenia! – wykrzyknęli podróżnicy, ruszając w dalszą drogę.
- Do zobaczenia, hi-hi – zachichotały Szare Myszy stojące na werandzie chaty.

Tak oto zakończyła się wizyta Misiaków w gościnnej Bukowej Chacie i choć żal było opuszczać to miejsce, wszyscy wiedzieli, że prawdziwa przygoda dopiero się rozpoczyna…


Żmijowisko i Czarna Gwiazda

Wędrując północnym zboczem Gwiaździstej Doliny (która wedle legendy była miejscem upadku Czarnej Gwiazdy), Misiaki natrafiły na Las Suchotnikowy, który był najsuchszym miejscem w całym Zielonym Królestwie. Dokładnie w tym miejscu przed stoma laty spadła z nieba rozżarzona Czarna Gwiazda, wypalając ogromne połacie zielonej doliny. Od tamtej pory żadna roślina nie była w stanie wykiełkować w tak suchej i jałowej ziemi – pozostały tam jedynie kikuty wyschniętych drzew i przepalonych krzewów, których nawet upływający czas, słońce i obfite deszcze nie były w stanie pobudzić do życia. Legenda głosi, że Czarna Gwiazda została strącona z nieboskłonu za nieposłuszeństwa, jakich dopuściła się wobec Królów Przyrody – Słońca i Księżyca. Za karę została pozbawiona blasku i zrzucona na ziemię, by nigdy już nie pysznić się swym blaskiem. Od tamtej pory północna część doliny stała się siedzibą Dzikich Świń, żmij i grzechotników. Wedle ustnych przekazów, dolina ta będzie mogła znów się odrodzić, jeżeli w noc Czarnej Gwiazdy spadną na to miejsce łzy Gwiazdy Złotej – największej i najczystszej z pośród całego gwiazdozbioru. Póki co miejsce to wyglądało odstręczająco i wrogo.
- Ale tu strasznie! – rzekła przejęta Ptynia-Ninia – aż strach do takiego lasu wchodzić!
- Owszem, miejsce nie zachęca do spacerów, ale potrzebujemy trochę suchego drewna na rozpalenie ogniska – odrzekł Kimi-Gimi. – Czy znajdę wśród was ochotników? – zapytał.
- My pójdziemy! – odpowiedzieli chórem Kuli-Guli i Czarny Tinek. – My się nie boimy!
- W takim razie idźcie – poczekamy tu na was.
- W takim razie idziemy! – wykrzyknęli bojowo przyjaciele i ruszyli przed siebie, schodząc powoli ze stromego pagórka w kierunku Suchotniczego Lasu.
- Ale tu paskudnie – rzekł Kuli-Guli.
- Mhm – odparł Czarny Tinek. Zanim jednak wejdziemy do lasu - zaczął Tinek - musimy zrobić ci z drewna wysokie koturny, by żaden wąż nie mógł cię ukąsić, i proce, by w razie ataku móc się czymś obronić. Ja pobiegnę po swojemu, czyli po psiemu, więc o mnie się nie martw.
- Dobrze! – odparł entuzjastycznie Kuli-Guli.

Razem bardzo szybko poradzili sobie ze zrobieniem drewnianych butów i dwóch procy, które przepasali sobie do pasa. Po przejściu kilku kroków dostrzegli wielkie wyschnięte drzewo, którego gałęzie idealnie nadawały się na rozpałkę. Ruszyli w jego stronę, stąpając bardzo uważnie. W oddali słychać było ciche i złowieszcze „sssss”.
- Słyszałeś? – spytał cichutko Czarny Tinek. – Zdaje się, że węże są bardzo blisko.
- Tak, są. Musimy się pospieszyć – powiedział Kuli-Guli wypychając plecak przyjaciela chrustem.
- Gdyby, nie daj Boże, zaatakowały nas węże – zaczął Tinek – ja biorę drewno na plecy i biegnę przodem, a ty mnie osłaniaj – masz procę.
- Dobrze – odparł bojowo Kuli-Guli.
Kiedy wypełnili plecak drewnem i ruszyli w drogę powrotną zewsząd słychać już było głośne „ssssss”.
- W nogi! – zawołał Tinek – uciekajmy! I ruszyli biegiem w stronę rozrzedzającego się lasu.
- Dokąd to panowie? Ładnie to tak krassssść drewno z csssssudzego lasu? – pełzając i sycząc, krzyczała wstrętna grzechotnica, sunąc na czele goniącej ich ciżby.
- To drewno nie jest waszą własnością, las jest własnością wszystkich! – nie odwracając się wykrzyknął Kuli-Guli.
- Doprawffdy? – spytała rozsierdzona do granic możliwości grzechotnica, przyspieszając pościg.

I już zdawało się, że jej jadowite zęby zatopią się w stopach Kuli-Guli, kiedy ten niespodziewanie odwrócił się i wycelował jej prosto w oczy całą serię twardych orzechowych łupin. Nieszczęsna gadzina padła na ziemię z łupinami na oczach. Reszta żmij i grzechotników, zamiast pomóc swojej liderce w potrzebie, nie mogła powstrzymać się od śmiechu, wykręcając się po ziemi niczym noworoczne serpentyny.
Tym sposobem zakończyła się wyjątkowo niebezpieczna przygoda Kuli-Guli i Czarnego Tinka w Suchotniczym Lesie. Wrócili oni bezpiecznie do reszty Misiaków, relacjonując dokładnie, co im się przytrafiło. Tak minęło podróżnikom pełne przeżyć południe. Jeśli jednak myślicie, że reszta dnia upłynęła wycieczkowiczom spokojnie – jesteście w błędzie. Tego dnia miało miejsce jeszcze jedno niespotykane zdarzenie – spotkanie z Kasztaniakami.


Kasztaniaki

Po opuszczeniu Gwiaździstej Doliny grupa Misiaków z biegnącym na przedzie liskiem wkroczyła do środkowej części Zielonego Królestwa, coraz szybciej poruszając się naprzód. Przyświecał im jeden cel – wejścia na Wielką Górę, z której odlatywały do ciepłych krain nieopisanej urody Czaple Perliste.
Gdy tak wędrowali wielką równiną pożółkłych łąk, zauważyli przed sobą pagórek, a na nim trzy sędziwe Kasztany, i ogromne zbiegowisko. Gwar, szum, piski, skowyt. Kiedy podeszli bliżej, zauważyli stado Dzikich Świń, będących przyczyną owego harmideru. Można było przypuszczać, że wybrały się one na poszukiwanie jedzenia. Nie znalazłszy jednak dojrzałych owoców, postanowiły one dać upust swojej złości, okładając drzewa kopytami, ryjąc naokoło nich ziemię, wyjąc, rycząc i chrumkając. Straszny to był widok – z drzew odpadały płaty kory, sypały się liście i małe, niedojrzałe owoce. Wszędzie było mnóstwo kurzu, powyrywanych kęp traw i roślin.
- Trzeba coś z tym zrobić! – odrzekł najstarszy Kimi-Gimi. Ptynia-Ninia, z liskiem i Misią-Rysią dla bezpieczeństwa – na drzewo, resztą my się zajmiemy.
- Co chcesz zrobić? – spytał Hikito.
- Musimy jak najszybciej przepędzić stąd te złe świnie. Mam pomysł! Kuli-Guli razem z Hikito użyją procy, ja mam do obrony bardzo twarde duże kule i specjalną procę – tzw. małą katapultę, dzięki której z łatwością będę mógł trafiać do celu. Tinek będzie ujadać jak pies – to zdezorientuje dziki, które będą myślały, że mają do czynienia z człowiekiem. Zrobimy tak… - powiedział Kimi-Gimi, zapraszając ruchem łapy, by wszyscy przybliżyli się do niego.

Nie minęła dłuższa chwila, kiedy dzikom dało się słyszeć głośne ujadanie psa, zataczającego wokół nich coraz węższe kręgi. Nagle w ich stronę ruszył grad twardych pocisków, prujących powietrze z ostrym świstem. Pędzące w ich stronę pociski i głośne okrzyki tak zdezorientowały świnie, że musiały ratować się ucieczką.
- Hurrraaa!!! – zakrzyknęły Misiaki w tryumfalnym uniesieniu – zwycięstwo!

Cała gromada, wraz z dziewczynkami i liskiem, weszła na pagórek na którym stały trzy sfatygowane, ale nadal piękne Kasztany. Przez opadającą mgłę pyłu prześwitywało ostre słońce, dodając miejscu jakiegoś tajemniczego blasku. Wszyscy stali przez dłuższy czas wpatrzeni w trzy monumentalne drzewa, które pomimo znacznych zniszczeń nie utraciły niczego ze swego dostojeństwa. Odnosiło się wrażenie, że nie są to zwykłe drzewa, że w ich środku oddycha wiatr tak cicho i delikatnie, jakby budziła się dusza…

- Witajcie wędrowcy, bądźcie pozdrowieni – odezwała się do zebranych Dusza Drzewa stojącego pośrodku, największego z Kasztanów.
- Ach! – wyrwało się z piersi podróżnikom, którzy nigdy jeszcze nie słyszeli, by drzewo mogło mówić. Zaskoczeni i zdumieni w ciszy wpatrywali się w drzewa stojące przed nimi. Nie byli w stanie nic powiedzieć.
- Nie bójcie się, moi mili – odrzekła Dusza Drzewa – niczego złego wam nie zrobię. Powiedzcie, skąd przybyliście i jak możemy się wam odwdzięczyć?
- Jesteśmy Misiakami Białymi leśno-trawiastymi z rodziny Sasanków. Razem z nami są: mój przyjaciel, pies niezwykły Czarny Tinek, przyjaciółka mojej siostry Ptyni-Nini – Misia-Rysia oraz nasz nowy przyjaciel, lisek Listek. Wędrujemy nad morze, by wejść na Wielką Górę i zobaczyć odlatujące Czaple Perliste – odparł Kuli-Guli z przejęciem.
- Tak, to piękne miejsce – odrzekła w zamyśleniu Dusza Drzewa. – Czegóż zatem chcecie za pomoc, jaką od was otrzymałyśmy?
- Nie śmiemy o nic prosić – powiedział Hikito.
- To było naszym obowiązkiem – dodał Kimi-Gimi – nie mogliśmy postąpić inaczej.
- Ach, młodzi – odrzekła Dusza Drzewa, jakby się śmiejąc – szlachetne serca widzę pulsują w was, i dobrze. Niechaj więc zapłatą dla was będą nasze owoce – słodkie Kasztaniaki. Do wieczora będą wam hałasować w plecakach, głośno się śmiejąc – musicie wiedzieć, że budzą się w nich w ten jeden jedyny dzień w roku Duszyczki Kasztanowca. W tym czasie będą się radować, aż do zapadnięcia zmroku, kiedy na powrót zasną, wracając do głównej Duszy Drzewa czyli do mnie. Pod wieczór będziecie mogli je zjeść, opiekając w ognisku lub piekąc w żarze popiołów – będą już wtedy zwykłymi owocami, więc nie martwcie się, że zrobicie im krzywdę. Teraz rozumiecie – kontynuowała Dusza – jak wiele nam wyświadczyliście dobra, gdyby nie wy, aż strach pomyśleć, co stałoby się z małymi Duszyczkami Kasztanowca.
- Mhm – zamruczeli wszyscy chórem, zapatrzeni i zasłuchani.
- A teraz wietrze wiej! Kasztaniaków nadszedł czas radosny! – wykrzyknęła Dusza Kasztanowca.

W sekundzie pojawił się mocny wiatr, przeczesując liściaste korony drzew niczym włosy, strącając na ziemię małe Kasztaniaki, które w radosnym uniesieniu okręcały się w powietrzu niczym piłeczki. Ich małe, kolczaste jasno-zielone pancerzyki wyglądały jak spadające pękate gwiazdy, którym pomyliły się pory dnia i roku. Kiedy owoce spadły na ziemię, Czarny Tinek wraz z dziewczynkami skwapliwie powkładali małe Kasztaniaki do plecaków, po czym wszyscy skłonili się nisko przed Duszą Kasztanowca, podziękowali i ruszyli w dalszą drogę.
Czas popołudniowej wędrówki umilały im małe Kasztaniaki, które wypuszczone z plecaka kulały się obok idących Sasanków, podskakując i piszcząc radośnie od czasu do czasu. Z nastaniem wieczora, kiedy obozowisko było już gotowe i pierwsza gwiazda rozbłysnęła na niebie. Kasztaniaki, tak jak mówiła Dusza Drzewa, przemieniły się na powrót w zwykłe owoce. Wtedy to rozpalono ognisko i upieczono Kasztaniaki, snując fantazje dotyczące dnia jutrzejszego, kiedy to bohaterowie mieli dotrzeć do Wielkiej Góry.


3. Dzień trzeci. Tuż, tuż…

Ranek dnia trzeciego przywitał bohaterów zimnym deszczem i aureolką jesiennej mgiełki snującej się leniwie po okolicznych łąkach. Jedynym atutem tak nieprzyjemnego chłodu było to, że nikt nie ociągał się ze wstawaniem i cała gromada wyruszyła wczesnym rankiem zwartym szykiem. Wszyscy, za wyjątkiem małego liska, który okręcił się Hikito-Nandesowi wokół szyi, nałożyli na głowy wielkie Liście Kapucyńskie, przypominające wyglądem liście kapuściane, lecz szersze i bardziej brunatne, z wystającymi małymi żyłkami, które można było zawiązać pod brodą niczym kapelusz.
Idąc miarowym krokiem, szybko poruszali się naprzód, mijając bezdroża i pożółkłe owocowe sady. Przed południem doszli do Słodkich Lasów Sosnowych zaczynających region nadmorski. Pomimo niepogody, wszystkich przepełniała radość związana z dotarciem do Wielkiej Góry, którą mieli nadzieję jeszcze tego dnia zobaczyć.
Wśród miodowego zapachu igiełek świerków, jodeł i sosen, miękkiego poszycia ściółki i twardych szyszek porozrzucanych po ziemi, wszystkich ogarnęło podekscytowanie i chęć jak najszybszego dotarcia na miejsce. Lisek zdawał się jednak bardziej poruszony, niż zwykle. Kręcił się nerwowo wokół szyi Hikito, zeskakiwał co chwilę na ziemię, stawał na dwóch łapkach, unosząc swój mały, rudy pyszczek tak, jak gdyby pragnął wciągnąć nosem wszystkie zapachy świata. Hikito zrozumiał, że mały Listek wyczuł w pobliżu swoich krewnych i zmartwił się w duchu. Wiedział, że lisek opuści go, gdy tylko spotka swoją rodzinę. Nic jednak nie powiedział, przyglądając się liskowi.
Po kilkunastu minutach drogi mały lisek nagle poruszył uszkami, pokręcił noskiem i ni stąd, ni zowąd ruszył pędem przed siebie, zostawiając za sobą zdziwionych i zdezorientowanych przyjaciół.

- Co się mu stało? – spytała Misia-Rysia.
- Gdzie on tak pędzi? – prawie równocześnie odezwała się Pynia.
- Nie mam pojęcia, dokąd tak pędzi – odparł zdumiony Kimi-Gimi.
- Ja wiem – rzekł Hikito-Nandes.
- Dokąd? – spytali wszyscy.
- Do swojej rodziny. Chyba już nie wróci – odparł smutno Hikito.
- Nie martw się, bracie – rzekł Kimi-Gimi – Jeśli to prawdziwy przyjaciel to na pewno wróci. Musisz dać mu czas, wiesz przecież, że jest jeszcze mały i potrzebuje rodziców, rodzeństwa. Tęskni za nimi.
- Rozumiem, wszystko rozumiem – odparł Hikito rozglądając się powoli dookoła.

Po całym tym incydencie Misiaki wpadły w niejaką zadumę, rozprawiając cichutko między sobą, jaki może być finał tego zdarzenia. Hikito szedł w samym tyle pochodu, głęboko zamyślony i smutny.
Pod wieczór, kiedy emocje nieco już opadły, a las zdawał się jakby przerzedzać, oczom wszystkich ukazała się Lisia Rodzina Jabłeczników Złocistych, na przedzie której szedł mały Listek.

- Patrzcie to on! – wykrzyknęły dziewczynki chórem.
- Rzeczywiście – odparli Tinek z Kuli-Guli.
- Hej! Hikito! Twój przyjaciel wraca! – zawołał głośno Kimi-Gimi w stronę zasmuconego Misiaka.
- Jak to? –z niedowierzaniem zapytał Hikito – Gdzie on?
- Tutaj jestem! – zawołał uradowany lisek, machając w stronę idących z naprzeciwka przyjaciół.

W ten oto sposób doszło do niezwykłego spotkania licznej Lisiej Rodziny z Północy z Misiakami z Południa. Śmiechu i wzruszeń było co nie miara. Lisy opowiedziały Misiakom o swoim rodzie, wędrówce na Południe, rozbiciu pochodu przez złośliwego Kola-Manola, poszukiwaniach Listka i wreszcie o odnalezieniu go, a właściwie o tym, jak to mały lisek ich odnalazł. Z kolei Misiaki opowiedziały o swojej rodzinie, swoim lesie, i o swojej niezwykłej wyprawie w kierunku Wielkiej Góry. Lisi Rodzicie, którzy nie chcieli rozstawać się z dopiero co odnalezionym dzieckiem zapewnili, że początkiem wiosny, kiedy będą znowu wędrować po Zielonym Królestwie, zatrzymają się w ich Krainie, a może nawet w niej zamieszkają. Dało to wielką nadzieję małemu Listkowi na ponowne zobaczenie przyjaciela i samemu Nandesowi, że wkrótce znowu się zobaczą.

- Niechaj i tak będzie! Do zobaczenia na wiosnę! – powiedział z radością w głosie Hikito.
- W takim razie umowa stoi! – odrzekli uradowani Lisi Rodzice. – A teraz pora, byście rozbili obozowisko, zaraz bowiem się ściemni. Tam, na skraju lasu znajduje się mała polanka. Ukryjcie się w cieniu sosen i zachowujcie się bardzo cicho, by nie spłoszyć Czapli Perlistych, które wczesnym rankiem zaczną zbierać się na szczycie góry, by razem, o wschodzi słońca, odlecieć do ciepłych krajów. Jeżeli chcecie zobaczyć to niezwykłe widowisko, musicie wyruszyć, kiedy wstaną zorze. Idźcie skrajem góry, trzymając się prawej, zalesionej strony. Powodzenia! Na nas już czas – powiedziały lisy. Mały lisek rzucił się w ramiona Hikito – ten leciutko pogłaskał go po łebku, podrapał za uszkiem i oddał rodzicom. Lisy szybko rozpierzchły się, znikając w cieniu drzew.

Misiaki bardzo szybko rozbiły obozowisko, kładąc się czym prędzej do snu, gdyż jutro czekać ich miał finał tak bardzo wyczekiwanej przygody.


4. Dzień czwarty. Wielka Przygoda – Góra, noc i Czaple

W środku nocy, kiedy jeszcze wszyscy spali, Kuli-Guli otworzył oczy i usiadł na posłaniu. Do namiotu przedostawał się stłumiony dźwięk jesiennego wiatru, delikatnie muskającego czubki sosen. „Czaple muszą być już blisko” – pomyślał, kładąc się z powrotem spać. Po chwili obudził się Czarny Tinek, usiadł na czterech łapach, poruszył uszami, po czym cichutko wybiegł z namiotu. Widząc to, Kuli-Guli wstał i poszedł za nim. Czarny Tinek siedział na wielkim głazie i wył cichutko do księżyca – jakby żaląc mu się. Gdy zauważył przyjaciela, zeskoczył z kamienia, zamerdał ogonem i powiedział:

- Pora wstawać, za chwilę wstaną zorze.
- Tak, trzeba zbudzić resztę – jakby w zamyśleniu odparł Kuli-Guli-Sasanka. Wiesz, nigdy cię takim nie widziałem – dodał.
- Musisz wiedzieć, że psy mają dziką duszę – nawet te udomowione. Są momenty, kiedy budzi się w zwierzęciu zew natury – tak jak księżyc, który każe ci wyć, jak zając za którym musisz biec, czy ryba, na którą musisz zapolować.
- Rozumiem, jestem tylko zaskoczony – odparł Kuli-Guli.
- Chodźmy zbudzić resztę, czas już w drogę – powiedział Czarny Tinek wchodząc do namiotu.

Po pewnym czasie cały obóz był rozebrany, miejsce uprzątnięte, Misiaki spakowane, a dziewczynki niewyspane i marudne. Tego poranka trzeba było obejść się bez śniadania – mając w kieszeni jedynie garść suszonych jagód i kromkę chleba. Dziewczynki szybko jednak przestały utyskiwać na swój los, zapewnione przez Kimi-Gimi, że na szczycie czeka je wielka niespodzianka.
Droga wiodąca na Wielką Górę była długa i stroma – wszyscy poruszali się powoli, idąc jedno za drugim. W trakcie ich marszu zgasł księżyc i gwiazdy, a niebo okryło się szarym błękitem. Delikatnie, z minuty na minutę, na horyzoncie zaczęła pojawiać się niewielka linia czerwonego blasku – niczym cieniutka nić. Pierwszy zwiastun wschodzącego słońca. Nad głowami gałązki sosnowego lasu szumiące spokojnie, i cienie ptaków ukrytych w szarości nieba.

- Zlatują się! – wyszeptał Kimi-Gimi z zachwytem.
- Muszą być piękne… – powiedział Hikito.
- Ciekawe, ile ich jest? – zapytał Kuli-Guli.
- Czy zdążymy? – z zadyszką w głosie spytała Ptynia-Ninia.
- Myślę, że tak – odparła zasapana Misia-Rysia, dla której wchodzenie pod górę nie było ulubionym zajęciem.
- Jesteśmy już blisko – wyszeptał Kimi-Gimi – widzę szczyt Góry!
- Wspaniale! – dał się słyszeć czyjś urwany okrzyk, szybko uciszony przez resztę. Trzeba było zachować wielką ostrożność – zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy byli tak blisko celu.

Gdy podróżnicy dotarli na szczyt Wielkiej Góry, wszystko było jeszcze skąpane w szarościach budzącego się dopiero poranka – można było jedynie zauważyć zarysy drzew i góry, a przede wszystkim kontury ptaków, których zdawały się być setki. W powietrzu czuć było morską bryzę i szum fal. Pod stopami skrzypiał miękki piasek i szeleszczące kępki traw. Nasi podróżnicy postanowili ukryć się w niewielkim zagajniku znajdującym się na skraju góry, by stamtąd móc spokojnie obserwować to niezwykłe widowisko.
Kiedy pasek czerwieni zaczął się poszerzać, rozległo się na górze głośne klekotanie, trzepotanie skrzydeł i głośne okrzyki. Misiaki szybko wdrapały się na pobliskie drzewo, pomagając Tinkowi w wejściu – czuć było, że za moment przed ich oczami natura odkryje jeden ze swych sekretów.
Z minuty na minutę czerwień wschodzącego słońca rozlewała się po niebie coraz szerzej, oblewając wszystkie szarości i granaty pomarańczą ciepła. Nagle słońce przebiło pomarańczowo-czerwony koloryt, lśniąc niczym złoto. Wyglądało to tak, jakby słońce wynurzało się z dna morskiego niczym z kąpieli. W jego blasku czarno-granatowe morze skrzyło się niczym gwiaździste niebo, delikatnie zmieniając swą barwę na niebieską. Spienione bałwany morskie gnane północnym wiatrem rozbijały się o brzeg, zostawiając po sobie białe kołnierze piany.
Gdy zachwyceni widokiem morza obserwatorzy przenieśli swój wzrok na Czaple, doznali olśnienia! Ich oczom ukazały się dziesiątki Czapli Perlistych, mieniących się srebrnym blaskiem. Ich biało-szare pióra w świetle porannego słońca lśniły. Oczy bolały nieprzyzwyczajonego do takiego natężenia światła, ale nie sposób było nie patrzeć na nie. Całe ptactwo stało ustawione w zwarte szyki gotowe do odlotu. Niektóre z nich poprawiały skrzydła, inne odwracały głowę w stronę słońca, jeszcze inne zmieniały swoje miejsca, ostatecznie przygotowując się do startu. Były piękne! Smukłe, zgrabne, z wypiętą do przodu piersią. Miały długie, żółte dzioby i brązowo-pomarańczowe źrenice. Ich cienkie, długie nogi były wyprostowane i napięte. Czuć było w powietrzu wielkie wyczekiwanie. Nagle, spośród tłumu ptaków wysunęła się na pierwszy plan czapla – sądząc z koloru piór i postawy – najstarsza. Można było przypuszczać, że była to seniorka rodu, a jednocześnie przewodniczka stada. Wykonała ona kilka ruchów skrzydłem, jakby instruując grupę, po czym jako pierwsza wzbiła się do lotu. Za nią w powietrze uniósł się pierwszy rząd czapli, a za nim drugi, trzeci i kolejny. Niebo przykryła niezliczona ilość szaro-srebrzystych skrzydeł, wokoło słychać było niewyobrażalny łoskot i trzepot ptasich piór, lecących z góry niczym płatki śniegu.
Misiaki wraz z Czarnym Tinkiem zeskoczyły z drzewa, biegnąc co tchu na miejsce, gdzie jeszcze przed momentem były Perliste Czaple. Stali tak wszyscy, z głowami uniesionymi w górę i z szeroko otwartymi buziami. Wielka radość i zachwyt ogarnęły wszystkich. Widok odlatujących czapli był niezwykły i wzruszający. Do serc wszystkich napłynęła radość, na ustach pojawił się delikatny uśmiech, który stopniowo zamienił się w serdeczny śmiech. „Jak cudownie było przeżyć coś takiego” – pomyśleli nasi niezłomni podróżnicy, chwytając się za ręce. Radosnym pląsom i tańcom nie było końca. Wielkiego bowiem szczęścia doświadczyli na Wielkiej Górze nasi podróżnicy, mogąc oglądać taki cud natury.
I choć przygoda ta dobiegła końca, w sercach Naszych Milusińskich panowało wielkie wzruszenie, zachwyt i szczęście. Nie mogli się doczekać momentu, kiedy opowiedzą swoim rodzicom i znajomym, jakie cuda spotkały ich podczas tej wyprawy. Zrozumieli, że najwspanialsze przygody wymagają poświęcenia, wysiłku i cierpliwości. Rozradowani i zadowoleni z siebie obiecali sobie, że za rok wyruszą w kolejną podróż, która – kto wie – może jeszcze bardziej ich zaskoczy?


Koniec

Rozdział III
Przygody Kuli-Guli

Część pierwsza. Tajemnica Szklanego Jeziora

Jak wszyscy wiemy, wielkie przygody i trwałe przyjaźnie potrafią przyjść zupełnie nieoczekiwanie, jak burza letnia lub poranny deszcz. Nieraz biorą się z tęsknoty za niezapomniana przygodą lub poznania kogoś ważnego. Tak też było w przypadku naszego kochanego Misiaka Kuli-Guli, który bardzo tęsknił za tym, by mieć prawdziwego przyjaciela. Miał co prawda wielu kolegów, ale z żadnym z nich nie był mocno związany. Coś w środku przypominało mu o tej tęsknocie. Kuli-Guli postanowił słuchać tego wewnętrznego głosu, gdyż czuł, że to mówi jego serce.
Razu pewnego, idąc w kierunku domu, Kuli-Guli zapytał sam siebie, co ma robić, by spotkać przyjaciela, a jego wnętrze szybko dało mu odpowiedź:
- Kieruj się w stronę czystego serca – odrzekło.
- Ale co to znaczy? – spytał Mały Sasanek, dla którego niezrozumiała była ta odpowiedź.
- Musisz odnaleźć Szklane Jezioro, które jest częścią twojego serca – odparł cichutko wewnętrzny głos i zamilkł.
Kiedy Kuli-Guli rozważał to, co wcześniej usłyszał, zauważył, że nogi same prowadzą go w stronę świerkowego gaju, w którym znajdowało się źródełko prawdy, jak mawiali najstarsi Misiakowie. Według tradycji, każdy przeżywający jakąś wewnętrzną rozterkę mógł właśnie tam znaleźć rozwiązanie. Sasanek odważnie szedł przed siebie, z zapartym tchem oczekując tego, co mógł tam zobaczyć. Odchylił ostrożnie białymi łapkami gałązki świerkowe i jego oczom ukazała się śliczna zielona polana. Na jej środku znajdował się spory głaz, z którego sączyła się srebrzysta nitka źródlanej wody. „Hmm – jakie malutkie to źródełko” – pomyślał z rozbawieniem Kuli-Guli – „można co najwyżej przemyć sobie łapki”. I zaśmiał się. Nagle drzewa świerkowe zaszumiały, niebo zakryło się szczelnie chmurami, a spod ziemi usłyszeć można było potężny łoskot i szum wody. Przestraszył się Kuli-Guli jak nigdy – uchwycił się z całych sił owego głazu i zamykając oczy krzyknął:
- Mamo, ja się boję! Nie chcę być sam!
W jednej chwili wszystko ucichło – drzewa wyprostowały się, jakby nigdy nie poruszane wiatrem, chmury rozproszyły się, ukazując słońce, a w oddali dał się słyszeć świergot ptaków. Kuli-Guli, czując na sobie ciepło promieni słonecznych, powoli otworzył oczy. Jak wielkie było jego zdumienie, gdy zamiast polany ujrzał wielkie kryształowe jezioro czyste jak łza. Było ogromne, zdawało się nie mieć ani końca, ani początku. Lustro wody bez ani jednej zmarszczki skrzyło się słonecznym blaskiem. Zafascynowany Kuli-Guli nie potrafił pojąć, jak się tam znalazł? Co stało się z polaną? Jak to wszystko wytłumaczyć? Nie wahając się, podszedł do wody i zanurzył palce w jej toni. „Brrr, ale lodowata! – jak to możliwe o tej porze roku?” – spytał sam siebie Kuli Guli. „Ile dziś pytań bez odpowiedzi” – pomyślał.
- Na wszystko jest odpowiedź – odrzekł niespodziewanie głos wewnętrzny Kuli-Guli, który my często nazywamy intuicją.
- Co mam robić, mój wewnętrzny głosie? Gdzie jestem i dlaczego się tutaj znalazłem? – spytał zdezorientowany Miś – poczuł się bowiem bardzo nieswojo.
- Nic się nie bój, Mój Drogi – odparł mu głos – jesteś blisko odkrycia prawdy, gdyż udało ci się odnaleźć Szklane Jezioro twojego serca.
- Co to znaczy? Odpowiedz, proszę…
- Szklane Jezioro twojego serca – zaczął wewnętrzny głos – zwane także Kryształowym, jest prawdziwym obrazem twojego wnętrza. Jeśli serce masz czyste, bez skazy, twoje myśli są lotne, pełne fantazji, rozpiera cię energia. Potrafisz wówczas czytać w sercach innych i odgadywać z ich oczu pragnienia. Żyjesz wtedy w zgodzie z własnym sumieniem i jesteś szczęśliwy. Obrazem tego jest to Kryształowe Jezioro, które tutaj widzisz, gdyż ono odbija wnętrze twojego serca. Jest czyste i orzeźwiające niczym górski potok.
Jeśli natomiast serce jest przytłoczone smutkiem, oznacza to, że jego właściciel stracił z nim kontakt, nie słucha go i robi po swojemu. Jego myśli stają się chaotyczne, świat jawi się w czarnych barwach, szczęście umyka. Obrazem tego stanu ducha jest Mgliste Jezioro – przygnębiające, o wodzie ciepłej i mętnej. Jest jednak sposób, by na nowo cieszyć się życiem – trzeba odnaleźć utracone serce.
Ostatnim jeziorem duszy jest Czarne Jezioro Rozpaczy, którego każdy unika jak może. Tak bowiem wygląda wnętrze tego, który zabił swe serce i nie potrafi kochać. Nosi on w sobie ogromny zamęt i nienawiść, którą wylewa na wszystkich dookoła. Należy unikać takich osób jak ognia i nie wdawać się z nimi w dyskusję, gdyż serca ich pełne jadu i nienawiści. Na szczęście niewielu takich żyje na tym świecie – większość serc jest tylko zbrudzona, ale ich blask można przywrócić. Jednym ze sposobów jest obdarowanie drugiego miłością, która potrafi uleczyć największą ranę serca. Innym – przyjaźń prawdziwa i szczera troska. Kolejnym – pomoc w potrzebie i czuła opieka. Takich sposobów jest znacznie więcej – wystarczy słuchać głosu swego serca – ono najlepiej poprowadzi.
Jeśli zaś chodzi o twoje serce, mój kochany Kuli-Guli – wyjaśniał dalej wewnętrzny głos – jest ono niczym drogocenny kamień. Dbaj o nie, by nigdy nie utraciło swego pięknego blasku! Bądź szczęśliwy, a nade wszystko – kochaj! Po tych słowach cichy przyjaciel Kuli-Guli zamilkł.
Rozradował się tymi słowami nasz słodki Misiek. Stanął na brzegu jeziora, przyglądając się sobie w lustrze wody. Gdy tak przypatrywał się swojemu odbiciu, zauważył, że zamiast siebie widzi czarnego pieska z trójkątnymi uszkami sterczącymi do góry niczym dwa małe rogaliki. Postać Sasankowego Kuli-Guli przenikała się z obrazem czarnego pieska, ale co zadziwiające – w obrazie tym było tylko jedno serce, będące jakby częścią ich obojga. Widząc to, Kuli-Guli poczuł ogromną tęsknotę za przyjacielem, którego nie miał i trzy gorzkie łzy spłynęły z jego puchatych policzków do Szklanego Jeziora. Płacząc cichutko, Kuli-Guli westchnął:
- Tak bardzo chciałbym mieć przyjaciela… – po tych słowach las świerkowy ponownie zaszumiał, niebo zakryło się chmurami, nastąpił ogromny huk i gdy Sasanek ponownie otworzył oczy – jeziora już nie było. Znalazł się z powrotem na zielonej polanie obok źródełka. Wstał, otrzepał swoje białe futerko z drobnych kamyczków i igiełek świerkowych, i udał się w drogę powrotną, do domu, gdzie czekała na niego zmartwiona długą nieobecnością, rodzina.


Część druga. Przyjaciel czeka, czyli historia pewnego spotkania

Przygoda, jaką przeżył nad jeziorem Kuli-Guli, po kilkunastu dniach okrzepła na tyle, by Sasankowi rodzice pozwolili mu na ponowne wychodzenie samemu z domu (pod warunkiem, że nie przekroczy granicy lasu bukowego). Martwili się oni bowiem o swego syna i nie chcieli, by oddalał się sam za daleko. Natomiast dla naszego bohatera historia ta, nie wliczając kary jaką było niewychodzenie z domu, była najpiękniejszą przygodą, jaką do tej pory przeżył. Nie czuł on już tej dojmującej tęsknoty, która wcześniej tak bardzo mu doskwierała, był bowiem pewien, że wkrótce wydarzy się coś niezwykłego. I nie mylił się nasz Kuli-Guli, gdyż tego letniego pochmurnego popołudnia, który większość dzieci spisałaby na straty, wydarzyło się coś niezwykłego.
Tego dnia Kuli-Guli postanowił wybrać się na pobliskie polany w nadziei przypatrzenia się pracy Pajęczarek Leśnych. Te niezwykłe zielone stworzonka o maleńkich i zwinnych nóżkach w całym Zielonym Królestwie słynęły z nadzwyczajnej pracowitości i niezwykłej płochliwości – były one bowiem tak nieśmiałe, że najmniejszy nawet ruch potrafił je przestraszyć. Z tego też powodu bardzo trudno było je zobaczyć. Tylko nielicznym udało się podpatrzeć je podczas pracy. Ci, którzy mieli to szczęście, powiadają, że widok, tych małych pajączków tkających nici swoimi małymi zielono-cytrynowymi nóżkami jest rozczulający.
Kuli-Guli schodził właśnie stromym zboczem, kiedy niespodziewanie zahaczył nogą o coś przypominającego srebrną nić i straciwszy równowagę, zaczął kulać się z górki niczym piłka. W trakcie tych akrobatycznych rewolucji misiowi zdawało się, że słyszy ciche piski i zawodzenia, ale będąc jedynie toczącą się kulką, nie był w stanie tego sprawdzić. Nagle – bęc! Kuli-Guli wpadł na kogoś, kto razem z nim zaczął koziołkować, po czym oboje wpadli z wielkim hukiem w paprociany zagajnik. Razem leżeli dłuższą chwilę cicho – bowiem wszystkie upadki, jakkolwiek śmiesznie by nie wyglądały, kończą się z reguły bardzo nieprzyjemnie.
Nasz słodki miś wyglądał jak nieboskie stworzenie – jego białe puchate futerko było zmechacone i pożółkłe, za uszami miał liście Kapelusznika Wielkiego, a na brzuszku wielką bordową plamę po jagodziankach. W dodatku cały był okręcony srebrzystą pajęczyną, o którą tak nieszczęśliwie zahaczył. Powoli docierało do niego, że owe piski i lamentacje, które słyszał podczas koziołkowania, nie były wymysłem jego wyobraźni, lecz głosem małych Pajęczarek, które zawodziły nad utratą swojej pięknej pajęczyny. Kuli-Guli bez pośpiechu zaczął przeczesywać swoje futerko, zastanawiając się, co też powie rodzicom w domu. Nagle zorientował się, że przecież nieopodal niego ktoś leży. Ktoś, na kogo niechcący wpadł. Sasanek wstał, otrzepał się z grubsza i zaczął iść w kierunku paproci, z których dochodziły głośne postękiwania. Kiedy odchylił gałęzie roślin, jego oczom ukazał się widok, który poruszył go do głębi. Zobaczył on bowiem wśród gęstych paproci leżącą postać, która ukazała mu się w lustrzanym odbiciu Szklanego Jeziora! To był ten sam czarny piesek z uszkami jak rogaliki! Tyle, że poturbowany. Kuli-Guli stał jak słup soli, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
- Przyjacielu, pomóż mi – powiedział czarny piesek – bo nie mogę się poruszyć. Zdanie to wyrwało z odrętwienia Kuli-Guli, który odrzekł drżącym głosem:
- Jestem Kuli-Guli, Kuli-Guli Sasanka. Misiak Biały Puchaty, a ty?
- A ja jestem Czarny Tinek. Witaj! Po czym podali sobie łapki.
- Przepraszam cię, bardzo – rzekł Kuli-Guli – ale wdepnąłem w sznur pajęczyn i upadłem, i...
- Wpadłeś na mnie i wylądowaliśmy tutaj. Nie wiedziałem, że misie potrafią latać – zachichotał Czarny Tinek.
- Ja też nie – odpowiedział zawstydzony Sasanek. – Nic ci nie jest?
- Oprócz paru siniaków jestem zdrów jak ryba – odparł Tinek – Á propos ryb, właśnie się wybierałem na mały połów, ale upadając złamałem wędkę – odparł zasmucony piesek.
- Nic się nie martw – odparł Kuli-Guli – mój Tatuś wszystko potrafi naprawić.
- Wspaniale! – wykrzyknął Czarny Tinek – dokąd więc idziemy?
- Idziemy do mojego Sasankowego domu w bukowym lesie.
- Chodźmy zatem – odparł Czarny Tinek

Tak oto wyglądało pierwsze spotkanie naszego bohatera z Czarnym Tinkiem – pieskiem, który stał się jego najlepszym przyjacielem.
W drodze do domu Kuli-Guli opowiedział mu całą historię, jaką przeżył nad Szklanym Jeziorem i wyjaśnił mu, dlaczego był tak przejęty jego widokiem. Ten z kolei opowiedział mu o swoich samotnych wyprawach, i o tym, jak bardzo cieszy się, że już nie będzie musiał chodzić wszędzie sam. W ten oto pochmurny letni dzień narodziła się wielka przyjaźń.

Rozdział II
Sasankowe rodzeństwo

Po upływie dwunastu miesięcy w rodzinie Sasanków pojawił się pierwszy szkrab – synek Kimi-Gimi – bardzo podobny do rodziców o beżowym futerku i białych łapkach. Państwo Sasankowie tak rozradowali się obecnością maleństwa w ich życiu, że postanowili mieć jeszcze kilkoro dzieci. I tak w ciągu kilku lat przyszli na świat: różowa Ptynia-Ninia, brązowo-czarny Hikito-Nandes, nasz bohater – śnieżno-biały puchaty Kuli-Guli i – jako ostatni – rozkoszny Tirli-Tirli-Bim-Bam-Bom.
Cała piątka wraz z rodzicami mieszkała w uroczym drewnianym domku w głębi lasu obok innych Misiaków Białych. Z samego rana, kiedy słońce było jeszcze małą czerwoną kulką na horyzoncie, Tata Sasanek wyruszał do pracy przy wyrębie lasu lub zbiorach owoców leśnych i grzybów, podczas gdy reszta domowników jeszcze smacznie spała (prócz Mamusi, która krzątała się po domu z samego rana).
Pobudka w Sasankowym domu wyglądała następująco. Jako pierwszy z rodzeństwa wstawał Kimi-Gimi, i to on zajmował się budzeniem pozostałych. Warto nadmienić, że małe Misiaki Białe uwielbiają długo spać – kładą się wczesnym wieczorem, wstając o godzinie ósmej naszego czasu. Śpiochy z nich rozkoszne, aż czasem żal budzić bąble – nie ma jednak rady – maluchy muszą wstać, bo inaczej przespałyby cały dzionek. Kimi-Gimi budzi więc wszystkich (z wyjątkiem najmłodszego) radosnym zawołaniem: „Pim-Pi-Limpi, Pim-Pi-Limpi” – jest to dla Misiaków sygnał, że pora zbierać się z pieleszy. Misiaki budzą się opornie – najgorzej wychodzi to Ptyni-Nini, która jest największym śpiochem, Kuli-Guli natomiast bez większych problemów potrafi wstać przed pobudką – jest bowiem bardzo żywiołowym Misiakiem uwielbiającym przygody i figle-migle.
Warto w tym miejscu nakreślić nieco sylwetki naszych bohaterów. I tak oto:
Kimi-Gimi – jako najstarszy jest najbardziej odpowiedzialny i samodzielny. Wstaje z rodzeństwa najwcześniej, pomagając rodzicom w pracach porządkowych. Zajmuje się: czyszczeniem komina, malowaniem i naprawą drewnianych okiennic, noszeniem wody ze strumyka, czy rąbaniem drewna na opał. Tak Moi Drodzy – Kimi-Gimi jest już prawie dorosły i powoli przejmuje coraz więcej męskich obowiązków.
Ptynia-Ninia, zwana także w domu Pynią czy Pysią, jest jedyną dziewczynką w rodzinie Sasanków. Uwielbia stroić się i przebierać. Ma futerko maści bladoróżowej i zawsze zakłada jakiś drobiazg w różowym odcieniu. A to wrzosową kokardkę, a to spinusię w kolorze lila, a to wrzosową spódniczkę. Cała jest różowiutka, za wyjątkiem białych uszek i kremowej łatki na brzuszku. Mała Sasankówna jest bardzo pogodną Misią, rzadko kaprysi – jedynie, kiedy zbudzi się ją ze snu zbyt wcześnie. Jak każdy z domowników, także Pysia ma swoje obowiązki – zmywa naczynia po śniadaniu i kolacji, pomaga Mamusi podczas pieczenia marcepanowych ciasteczek (do czego nie trzeba jej zbyt długo nakłaniać, gdyż straszny z niej łasuch). Oprócz tego nasza milusińska uwielbia malować – śliczne wzory kwiatowe wieńczące okiennice i drzwi domostwa to jej dzieło. Taka mała artystka, kwiatek różowy pączuszek.
Hikito-Nandes maści brązowo-czarnej jako trzecie dziecko Państwa Sasanków jest dość tajemniczą postacią. Zamknięty w sobie, trochę samotnik chodzący własnymi ścieżkami. Jego wielką pasją jest pisanie wierszy, na razie skrzętnie chowanych do szuflady biurka – chociaż kto wie – może kiedyś ujrzą światło dzienne? Oprócz pisania wierszy, czas Hikito-Nandesa dzielony między innymi rzeczami, do których należy dbanie o zabytkowy serwis praprababci Babulinki-Kulinki, czyszczenie starych sreber oraz porcelany. Wypełnia on wszystkie swoje obowiązki z wielką sumiennością, i trzeba przyznać, że robi to naprawdę wspaniale. Po skończonej pracy Hikito oddaje się temu, co kocha najbardziej – słuchaniu szmeru bukowego lasu. Towarzyszy mu w tym Jabłecznik Złocisty – śliczny rudy lisek ukryty wśród głębokich traw.
Kuli-Guli – to czwarte dziecko, które charakteryzuje niespożyta ilość energii oraz wielki zapał do przygód, zabaw, ale także i pracy. Bąbel to niezwykle żywotny, radosny i pełen entuzjazmu. Bywa bardzo pomysłowy i nie boi się wyzwań. Jest bardzo uczynny – to właśnie on najbardziej pomaga rodzicom podczas jagodziankowych zbiorów i innych prac ogrodowych. Jego najlepszym przyjacielem jest Czarny Tinek – kundelek mieszkający na skraju lasu w domu pewnego szacownego gospodarza. Czarny Tinek to trochę psotnik, ale raczej nieszkodliwy, za to z wielką fantazją. Jako jeden z nielicznych, a może nawet jedyny na świecie, potrafi chodzić na dwóch łapach.
Ostatnim z rodzeństwa jest urocze maleństwo Tirli-Tirli-Bim-Bam-Bom. Najmniejszy i najbardziej puchaty. Biało-różowy, o oczkach w kształcie małych gwiazdeczek. Wymagający ciągłej uwagi mamy i troskliwego zainteresowania siostry i braci. Oczko w głowie wszystkich. Słodki mały miś.

Tak oto w wielkim uproszczeniu wyglądają sylwetki naszych leśnych bohaterów. Oczywiście każdy z rodzeństwa ma swoich przyjaciół nie tylko w grupie Misiaków Białych, ale także poza nią, gdyż – jak wszyscy wiemy – niedobrze jest zamykać się w wąskim gronie znajomych. I tak dla przykładu Sasankowa Mamusia ma bliskie przyjaciółki wśród innych Misiakowych Mam, ale także wśród świerszczy i żuków leśnych, które swym graniem-cykaniem umilają jej czas codziennych prac. Z kolei Tatuś Sasanek uwielbia towarzystwo błękitnych ptaków, które trzepotem swych ogromnych skrzydeł zwiastują nadejście upragnionej wiosny.
Kimi-Gimi ma wiernego przyjaciela w starym żółwiu Kleofasie, który swą postawą uczy go cierpliwości i pokory. „Decyzje wymagają czasu” – powtarza często, kiwając głową. Stary Kleofas jest najstarszym mieszkańcem Zielonego Królestwa, liczy sobie bowiem już przeszło 670 lat. Dzięki ogromnemu doświadczeniu i mądrości nabytej w ciągu całego swojego życia, rozstrzyga on różne kwestie sporne, łagodzi waśnie, doradza, a niekiedy nawet pociesza. Wśród mieszkańców Traw Leśnych cieszy się dużym autorytetem i szacunkiem – może za wyjątkiem Centek-Przekrętek – paskudnych robali leśnych, szkodników nie przestrzegających żadnych leśnych praw i zasad. Robale te często kończą swój podły żywot przygniecione stopami Misiaków lub innych większych stworzeń, którym uprzykrzyło się znoszenie ich nieustannych złośliwości i psot. Zapewne gdyby żółw Kleofas był nieco młodszy, sam rozprawiłby się z Centkami-Przekrętkami, ale z racji wieki i spowalnianych reakcji musi on liczyć się z ich nadgorliwym towarzystwem.
Najwierniejszą przyjaciółką naszej słodkiej Ptyni-Nini jest Misia-Rysia – bardzo rezolutna dziewczynka o futerku puchatym, aż miło. Nazywana pieszczotliwie „kluseczką” z powodu krągłych form, jakie posiada. Wbrew pozorom jest bardzo zwinna, z gracją wykonując taneczne piruety wśród cichego poklasku gałązek leszczyny. Obie dziewczynki niczym papużki nierozłączki świergotają od rana do wieczora niczym leśne ptaszyny. Takie z nich radosne kulki futrzane z kokardkami w kolorze lila za uszami. Bez większych trudności łatwo je odnaleźć ze względu na nieustający chichot i radosne pląsy na rumiankowej łączce. Beztroskie dzieciństwo śmiechów i chichów bywa niekiedy zakłócone problemami arcy-pyśkowymi, to znaczy tyle nagłymi, co krótkotrwałymi – nasza Pysia bowiem szybko się obraża. Jak się nie zezłości, jak nie tupnie nóżką – aż szyszki z drzew lecą – bójcie się Boga!
Razu pewnego nasza Pysia tak bardzo była zazdrosna o nową koleżankę Misi-Rysi – Malwinkę-Michalinkę, że ze złości wyrzuciła przez okno wszystkie broszki i kokardki, które dostała od swej przyjaciółki. Szybko jednak temperamentna Pysia pożałowała swojego wyczynu – jej zachowanie bowiem bardzo zabolało „kluseczkę”. Na domiar złego tego samego wieczoru zerwał się tak silny wiatr, że na próżno było szukać porozrzucanych wcześniej rzeczy – wszystko zniknęło w szumie odkurzacza. Zawyła trąba powietrzna, zakręciła spódnicą i poszła! Masz ci los – ani spinek, ani przyjaciółki. Oj, wielką to było nauczką dla Pysi, która uzmysłowiła sobie, jak krzywdzące mogą być takie wybuchy złości.
Zupełnym przeciwieństwem żywiołowej Pysi jest Hikito-Nandes – bardzo zamknięty w sobie i cichy. Lubiany, ale zawsze pozostający na uboczu. Bez bliższych przyjaciół. Samotnik. Chociaż kto wie? Może nie spotkał jeszcze prawdziwego przyjaciela, z którym chciałby spędzać swój czas?
Jeżeli chodzi natomiast o najmłodszego z rodziny Sasanków – jego największymi przyjaciółmi są: mięciutkie białe łóżeczko, butelka słodkiego mleka i księżyc za oknem. Tirli-Tirli-Bim-Bam-Bom jest bowiem w wieku, w którym cały dzień mija na spaniu, piciu mleczka, drzemce i noszeniu na rękach. Kiedy biały nosek misia stanie się lekko różowy, oznaczać to będzie, że zakończył się u niego okres niemowlęctwa. Wówczas Tirli-Tirli nie będzie potrzebował tak dużej ilości snu jak do tej pory – stanie się bardziej ruchliwy i ciekawy świata. I właśnie w tym momencie zacznie się jego największa życiowa przygoda – poznawanie świata.

Zapytacie zapewne – gdzie jest Kuli-Guli? Nie martwcie się, Moi Drodzy Kuli-Guli już na was czeka, chce wam bowiem pokazać krainę, jakiej nie znacie, świat pełen fantazji w której księżyc może świecić na różowo, a muchy latać do tyłu. Przenieśmy się zatem do tej cudownej krainy, w której czas inaczej płynie, do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.


środa, 4 sierpnia 2010

"Kuli-Guli-Sasanka i przyjaciele"

Przedstawiam Państwu pierwszy rozdział mojej nowej bajeczki pt.: "Kuli-Guli-Sasanka i przyjaciele". Mam nadzieję, że czytając ją będziecie Państwo doświadczać tyle samo radości, ile ja podczas pisania.

Rozdział I
Rodowód Kuli-Guli


Kuli-Guli-Sasanka urodził się jako czwarty Misiak Biały Państwa Sasanków należących do znamienitego rodu Misiaków Białych. Ród ten żyjący w Zielonym Królestwie wywodzi się od Wielkiego Miśka Polarnego, który mając dosyć chłodów arktycznej pustyni, postanowił osiedlić się w nieco cieplejszym klimacie fioletowych jagodzianek.
Niewielka z początku familia Miśka Wielkiego szybko rozprzestrzeniła się po całym Królestwie od morza aż po szczyty górskie, stając się rodem zacnym i potężnym.
Misiaki Białe, gdyż taką nazwę stworzył dla swego rodu Misiek Polarny Wielki, stopniowo zaczęły tworzyć własne lokalne odmiany. I tak nadmorskie Misiaki Białe zyskały sławę dzięki produkcji wapiennych naszyjników i bransolet. Specjalizacją Misiaków mieszkających w środkowej części Zielonego Królestwa był wyrób ozdób i przedmiotów z drewna. Z kolei odmiana leśno-trawiasta zasłynęła z wytrawnych zbieraczy owoców leśnych i grzybów a nade wszystko z ogromnej ciekawości do świata i przygód. Ostatnią zaś grupę tworzyły Białe Misiaki górskie – zamknięte w sobie i małomówne, znane z wielkiego zamiłowania do pszczelego miodu.
Państwo Sasankowie należący do Misiaków Białych leśno-trawiastych tworzyli udaną i szczęśliwą rodzinę w skład której wchodzili: Mama Sasanka, Tata Sasanek, oraz dzieci: Kimi-Gimi, Ptynia-Ninia – jedyna córka Państwa Sasanków, Hikito-Nandes, Kuli-Guli i najmłodszy z rodu Sasanków – Tirli-Tirli-Bim-Bam-Bom.
Sasankowy Tatuś poznał Sasankową Mamusię wiele lat temu podczas zbiorów leśnych jagodzianek. Zakochał się bez pamięci w młodej i wrażliwej Misiakównie, która nie pozostała obojętna wobec jego starań i delikatności.
Tatuś od zawsze był Misiakiem niezwykle cierpliwym i pogodnym. Nie poddawał się łatwo, był bardzo pracowity i pomysłowy. Mamusię ujął znajomością rzeczy i delikatnością, kiedy ta niespodziewanie rozchorowała się podczas borówkowych zbiorów. Młody Tata Sasanek jako jedyny wiedział, czym zaradzić na okropne bóle brzucha, które pojawiły się u Mamusi po spożyciu nieświeżych traw słonecznych. Nie bacząc na to, iż każda godzina nieuczestniczenia w zbiorach powoduje znaczne zmniejszenie się jego zapasów na zimę – troskliwie opiekował się chorą, parząc jej zdrowotne wywary z ziół dziurawca i czekając cierpliwie na poprawę jej zdrowia.
Po jej wyzdrowieniu, Sasankowy Tatuś oświadczył się Sasankowej Mamusi i od tamtej pory pozostali nierozłączną parą.

Rok później miało miejsce ich hucznie wesele obchodzone w Święto Żuków Leśnych, które z tej okazji zapewniły Młodej Parze weselną oprawę przyjęcia. Część z nich zajmowała się dostarczaniem pachnących miodem potraw na stół Młodej Pary i zaproszonych gości. Kolejna grupa zabawiała weselników tańcem, raz w rytm nastrojowej muzyki lasu bukowego, innym razem skocznymi pląsami. Pozostałe żuczki rozświetlały niebo, świecąc odwłokami na żółto i na niebiesko. W takiej oto magicznej scenerii odbyło się niezapomniane wesele Sasankowych rodziców.

piątek, 30 kwietnia 2010

"Sowa Migelka"
















Nadleciała, tak jak chciała
- chociaż dwa skrzydełka miała.
Niebiesko-srebrzyście mienią się wieczorne liście.

Stara dziupla w młodej sośnie?
Ciekawe, co jeszcze wyrośnie
w mądrej głowie?
Pyta trzcina
- bez odpowie.

Zapadł wieczór,
noc kwietniowa.
Od zapachów boli głowa.

Raj się zbliża utracony
- szuka żonkoś młodej żony.

Żuk żuczynce nosi kwiaty
- będą dzieci szukać taty…

Raduj się bo w końcu wiosna,
przegoniła zimy osła.

Ciesz się ziemio,
nie płacz słońce
- wypal kropki na biedronce.

Niech się łąka zazieleni,
i rogaczy świat przemieni
w rykowisko.

Jedną nogą wprzód,
w mrowisko.

A wokoło ogień płonie,
dłoń do dłoni,
przy jabłoni.

Otwórz okno swojej duszy,
niech Ci smutki wiatr wysuszy.
Niech Cię noc w gwiazdy przystroi,
niech się serce twe nie boi.

Dzień już czeka za wzgórzami,
tak jak miłość między nami.
Na obłoczkach siedzą dzieci,
nad głowami gwiazda świeci.

Zbliż się do mnie, mój Kochany,
szepnij Bogu nasze plany.
Wyczekujmy na polanie,
aż nam cud się Boży stanie…

Na obłoczkach siedzą dzieci,
nad głowami gwiazda świeci.
Mąż przybliża się do żony
- w domu Jezus pochwalony!

Noc skończyła się kwietniowa,
w dziupli z sosny
- siedzi sowa.

A na polu od kapusty,
leży obłok
- całkiem pusty!